Trzeba umieć przewidywać zagrożenia, aby skutecznie ratować. Wiele wskazuje na to, że w w czasie biegu "Biegnij Warszawo" służby ratownicze, nie wywiązały się z tego zadania. Lista zarzutów wobec organizatora jest długa. Pojawiają się kolejne błędy.
- Jak zaczął się bieg, telefon do koordynatora medycznego przestał działać. Nie było z nim kontaktu – mówi Sławomir Duba, szef firmy wynajętej przez organizatorów do ochrony biegu. To pracownicy jego firmy rozstawieni na całej trasie mieli informować sanitariuszy o kontuzjach i zasłabnięciach biegaczy. Ponieważ koordynator medyczny nie odbierał telefonów, firma ochroniarska na mecie przy karetce musiała postawić swojego pracownika z krótkofalówką.
Błędy organizatora
- Wyznaczyliśmy człowieka, który z naszymi środkami łączności stał przy karetce. On jak był jakiś problem informował sanitariuszy, żeby podejmowali czynności – mówi Marek Daczkiewicz z agencji ochrony „Grupa DSF”.
To nie ostatni zarzut wobec organizatora biegu. Na czas wyścigu nie został również wyznaczony specjalny kanał ratowniczy na fali radiowej, a medycy nie mieli własnych krótkofalówek. Policjanci chcąc wezwać pomoc dzwonili na normalne miejskie pogotowie. - Prawo tego a także innych zabezpieczeń nie wymagało - tłumaczyła w poniedziałek Małgorzata Zembrzuska z firmy Medicor. To właśnie pani doktor pełniła w czasie biegu funkcję koordynatora medycznego.
Na trasie nie było dobrej łączności, a na mecie nie było wystarczającej opieki. -W miejscu startu i mety na takich imprezach budowany jest punkt sanitarny. Miejsce, w którym możemy zgromadzić poszkodowanych i chorych - mówi dr Adam Maciej Pietrzak.
"W karetce nie było nic"
Na mecie "Biegnij Warszawo" namiotu sanitarnego nie było, nie było na czas karetki specjalistycznej. Ratownicy nie mieli nawet defibrylatora i podstawowej torby ratowniczej. – Patrol medyczny, który ratował życie akurat odszedł, nie miał przy sobie nic poza rękawiczkami gumowymi. Dopiero po pół godzinie dojechała karetka, wtedy z niej wyjęto defibrylator. W tej karetce, która stała przy mecie, nie było nic – mówi Daczkiewicz.
W niedzielę na oczach zawodników i kibiców, tuż za linią mety 10-kilometrowego biegu odbyła się dramatyczna akcja ratunkowa – reanimowano 37-letniego mężczyznę. Niestety akcja nie przyniosła skutku, mężczyzna zmarł po przewiezieniu do szpitala. Nie raz brał on udział w tego typu imprezach. Był instruktorem narciarstwa. Osierocił dwoje dzieci.
Zgodnie z relacjami niektórych świadków wydarzenia, osoby, które wymagały reanimacji, musiały czekać na karetkę zbyt długo, nawet 20 minut.
Przedstawiciele firmy Medicor wyjaśniają, że w zabezpieczeniu medycznym imprezy uczestniczyły trzy karetki reanimacyjne i jedna transportowa. Dwie z karetek stały na mecie, trzeci z pojazdów towarzyszył biegaczom na trasie, a czwarta karetka znajdowała się na piątym kilometrze biegu.
lata//ec