Ukradł ponad 1,3 mln zł. Jest wyrok na konwojenta

Sędzia odczytuje wyrok
Źródło: TVN24

- To było pod wpływem impulsu, coś się we mnie złamało – mówił przed sądem Grzegorz L., były konwojent firmy ochroniarskiej oskarżony o przywłaszczenie pieniędzy odbieranych ze sklepów. Ale sąd w załamanie nie uwierzył. Skazał go w piątek na pięć lat więzienia.

Jedna z najgłośniejszych kradzieży gorącego lata 2015 r. 19 sierpnia 2015 r. 43-letni dziś Grzegorz L. odebrał z 24 sklepów i punktów handlowych tak zwane bezpieczne koperty z gotówką, w których łącznie było ponad 1,3 mln zł. Potem zaparkował swojego służbowego peugeota w garażu centrum handlowego Blue City. Kupił kilka ubrań, walizkę, a potem zniknął.

Kilka godzin później w centrali firmy Konsalnet, która zatrudniała L., zorientowano się, że wyposażone w GPS auto wciąż stoi w tym samym punkcie, zaś z pracownikiem nie ma żadnego kontaktu. Wszczęto alarm.

Policja odnalazła Grzegorza L. dopiero cztery miesiące później w Kazimierzu Dolnym. A z nim walizkę wypełnioną pieniędzmi. Udało się odzyskać ponad 1,2 mln zł.

To było pod wpływem impulsu

W piątek Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok w sprawie Grzegorza L. Sędzia Joanna Grabowska skazała mężczyznę na karę pięciu lat więzienia. Prokurator Iwona Biernacka chciała kary o 1,5 roku wyższej.

- Sąd wziął pod uwagę, że oskarżony nie wydawał tych pieniędzy na prawo i lewo, dzięki czemu udało się odzyskać większość z przywłaszczonych pieniędzy. Dlatego proponowaną przez prokuratora karę sąd uznał za zbyt surową – argumentowała sędzia Grabowska.

Adwokat Tomasz Sięka wnosił o karę w zawieszeniu. Argumentował, że cała sprawa była między innymi efektem złych warunków pracy w Konsalnecie. Mówił też o tym obszernie sam oskarżony.

- To było pod wpływem impulsu. Coś się we mnie złamało. Pracowałem w Konsalnecie od dwóch lat. Było nękanie pracowników, wykorzystywanie ich, obniżanie stawek – opowiadał Grzegorz L. - Na początku pracowałem w kilkuosobowych konwojach, na umowę o pracę. Potem dostałem propozycję, że albo będę pracował na śmieciówce (i w pojedynczym konwoju – red.), albo mi podziękują. Od wielu miesięcy pracowałem sam. Coraz bardziej potęgowało się we mnie zdenerwowanie. Chciałem uciec, uciec od wszystkiego. Nie miałem planu na następne dni – przekonywał sąd.

Coś szalonego

Ale nie przekonał.

- Jedynym argumentem obrony były złe warunki pracy, które doprowadziły do załamania i miały mieć skutek w postaci nagłego impulsu, który spowodował, że oskarżony postanowił zerwać ze swoim życiem i zrobić coś szalonego – mówiła sędzia Grabowska. - Takiej wersji przeczy, że oskarżony już poprzedniego dnia (przed przywłaszczeniem pieniędzy) oglądał samochód w komisie i interesował się jego ceną. Zresztą następnego dnia, gdy już miał pieniądze, zadzwonił do tego komisu.

Po ucieczce z gotówką Grzegorz L. ukrywał się na południu Polski. Potem przeniósł się do Kazimierza Dolnego. Tam wynajął pokój, w którym mieszkał pod fałszywym nazwiskiem. Żył skromnie, grał w karty, spotykał się z ludźmi.

Udało się go złapać przez przypadek. W grudniowy wieczór wracał samochodem do swojego miejsca zamieszkania. Prowadził pod wpływem alkoholu. W pewnym momencie stracił panowanie nad autem i wjechał na chodnik. Potrącił wtedy starszą kobietę, amerykańską turystkę, która zwiedzała Kazimierz Dolny z koleżanką.

Z oczywistych względów nie czekał jednak na policję. Ktoś zapamiętał numery rejestracyjne samochodu. Funkcjonariusze, którzy badali sprawę wypadku, zwrócili uwagę na dziwny szczegół. Toyota, która uderzyła w Amerykankę, była zarejestrowana na mieszkańca Puław. Ale polisa była wystawiona na Grzegorza L., mieszkańca Warszawy. Gdy sprawdzili w komputerze, okazało się, że Grzegorz L. jest poszukiwany od sierpnia 2015 r.

Kilka dni po wypadku do Kazimierza Dolnego przyjechali policjanci z Warszawy. I szybko namierzyli zbiega.

Komentarz prokuratora

Musi wrócić do aresztu

Sąd skazał więc Grzegorza L. nie tylko za przywłaszczenie gotówki, ale też za spowodowanie wypadku. Oprócz więzienia orzekł również pięcioletni zakaz prowadzenia pojazdów i 2 tys. zł nawiązki dla potrąconej turystki.

Wyrok nie jest prawomocny. – Decyzję, czy składać apelację, podejmiemy po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku – mówi prok. Iwona Biernacka. Kara jednak nie różni się znacząco od tego, o co wnosiła prokuratura. Dodatkowo sąd orzekł surowszy zakaz prowadzenia pojazdów. Od wyroku zapewne odwoła się jednak adwokat Grzegorza L. Jednak ani obrońcy, ani oskarżonego nie było w piątek w sądzie.

Na koniec rozprawy sędzia Joanna Grabowska zdecydowała o tymczasowym aresztowaniu byłego konwojenta. Od września był on na wolności. Teraz będzie musiał wrócić za kraty.

Policja zatrzymała konwojenta

Piotr Machajski/mś

Czytaj także: