We wtorkowym meczu padł rekord liczby bramek zdobytych w jednym spotkaniu piłkarskiej Ligi Mistrzów. Dotychczas najwięcej goli było w 2003 roku, gdy AS Monaco pokonało Deportivo La Coruna 8:3.
- Jestem bardzo zaskoczony przebiegiem tego spotkania. To surrealistyczny wynik. Po raz pierwszy w Lidze Mistrzów padło tak wiele bramek - komentował spotkanie trener Borussii Thomas Tuchel.
- W każdej fazie meczu byłem pewny, że wygramy. Nie spodziewałem się jednak, że stracimy cztery gole. To jednak potwierdza, że nie należy lekceważyć żadnego przeciwnika - dodał.
"Szalony mecz"
Jak pamiętamy, na inaugurację Ligi Mistrzów Legia Besnika Hasiego poległa u siebie z Borussią 0:6. To był pogrom, który piłkarze ze stolicy zapamiętali na długo. Przyjeżdżając na Signal Iduna Park mistrzowie Polski liczyli, że zrewanżują się niemieckiej drużynie. Humory im dopisywały, w końcu w poprzedniej kolejce Champions League zremisowali na Łazienkowskiej z wielkim Realem Madryt 3:3.
Po tamtym meczu osiągnięcie dobrego wyniku w Dortmundzie już nie wydawało się niemożliwe. Rzeczywistość okazała się jednak bolesna.
"Nowe doświadczenie"
- Jeszcze nikt z nas nie uczestniczył w takim meczu. To było szalone spotkanie. Zagraliśmy otwarcie i straciliśmy aż osiem goli. Jednak strzeliliśmy również cztery. Nie musimy wstydzić się tego meczu, bo pokazaliśmy nieco swojego potencjału ofensywnego - powiedział po meczu kapitan legionistów Jakub Rzeźniczak.
- Niewielu drużynom udaje się strzelić w Dortmundzie cztery gole. Wiedzieliśmy, że zagramy z jedną z najlepszych drużyn w Europie pod względem taktycznym i technicznym. Ten mecz to dla nas nowe doświadczenie - wtórował mu Miroslav Radović.
Piłkarze mistrza Polski żałowali jedynie niewykorzystanej stuprocentowej sytuacji przy stanie 3:2 dla gospodarzy. - Szkoda, że Aleksandar Prijović nie strzelił, bo wkrótce straciliśmy bramkę na 2:4 i później kolejne gole. Widać było różnice. Przede wszystkim w wyszkoleniu technicznym poszczególnych graczy - dodał Rzeźniczak.
Optymizm w Legii
Legioniści starali się szukać tylko pozytywów. Te niewątpliwie były. - To było szaleństwo, absolutne wariactwo ze strony obydwu drużyn. W szatni powiedzieliśmy sobie, że popełniliśmy błędy, ale ta waleczność była dobra. Dla niektórych z nas był to pierwszy raz w Lidze Mistrzów, mieliśmy jednak tego wojowniczego ducha, którego chcielibyśmy zatrzymać. Tak powinniśmy podchodzić do każdego meczu. Mamy twardą skórę i choć trudno byśmy byli zadowoleni z rezultatu, to to jak pracowaliśmy dla drużyny było dobre - podkreślił Vadis Odjidja Ofoe.
- Nie powiedziałbym, że w naszym zamyśle miała to być nonszalancka i bezkontaktowa gra. Na pewno taka nie była. Trzeba zdawać sobie sprawę z potencjału piłkarskiego rywali. W ich grze ofensywnej bierze udział praktycznie każdy zawodnik. Przez to bardzo ciężko jest sfaulować piłkarzy Borussii. Mogliśmy stracić mniej bramek, jeśli zagralibyśmy bardziej defensywnie. Jednak chcieliśmy zagrać w ten sposób, jak z niżej notowanymi rywalami. Tylko tak możemy się czegoś nauczyć - zauważył asystent trenera Jacka Magiery Aleksandar Vuković.
Ostatnia kolejka zdecyduje
Na pozycję Legii w Lidze Mistrzów ważne są jednak nie tylko mecze z udziałem warszawskiego klubu, ale również starcia rywali z drużyny.
We wtorek kibice mistrzów Polski z uwagą śledzili też doniesienia z Lizbony, gdzie Sporting rozgrywał mecz z Realem Madryt. A tam do 87. minuty wynik był niekorzystny dla Legii. Gola na wagę zwycięstwa dla Królewskich strzelił jednak Karim Benzema.
Wicemistrz Hiszpanii potrzebował w tym spotkaniu przynajmniej remisu, aby zapewnić sobie miejsce w fazie pucharowej Champions League. Gospodarze też mieli o co grać i nic dziwnego, że spotkanie było bardzo zacięte.
Goście objęli prowadzenie w 29. minucie. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Cristiano Ronaldo trafił piłką w jednego z obrońców, ale z dobitką zdążył francuski obrońca Raphael Varane.
Od 64. minuty gospodarze grali w dziesiątkę. Czerwoną kartkę zobaczył Joao Pereira. To oznacza, że 32-letniego obrońcy zabraknie w meczu z Legią 7 grudnia w Warszawie.
Kwadrans później nieodpowiedzialnie zachował się rezerwowy Fabio Coentrao. Portugalski obrońca Realu zagrał piłkę ręką we własnym polu karnym i sędzia przyznał gospodarzom rzut karny. Z 11 metrów nie pomylił się Adrien Silva, doprowadzając do wyrównania. Wynik ustalił w 87. minucie Benzema, który trafił do siatki głową.
Takie rozstrzygnięcia oznaczają, że w ostatniej kolejce mający 11 punktów Real powalczy o pierwsze miejsce w grupie z Borussią, która zgromadziła 13 "oczek". Sporting zajmuje trzecie miejsce z trzema punktami, Legia ma jeden.
Sporting najważniejszy
Przed legionistami ostatni mecz w tej edycji Ligi Mistrzów, na początku grudnia w Warszawie ze Sportingiem, który zadecyduje o tym, która z drużyn zajmie trzecie miejsce premiowane awansem do Ligi Europy.