- Sprawiedliwość nie może polegać na doszukiwaniu się na siłę człowieczeństwa w sprawcy tak potwornych czynów - mówił sędzia Igor Tuleya, tłumacząc, dlaczego Mariusz B. został skazany na dożywocie.
Sędziowie nie mieli żadnych wątpliwości, że Mariusz B. jest winny czterech zabójstw. W skazaniu nie przeszkodził fakt, że do dzisiaj nie znaleziono zwłok żadnej z czterech ofiar.
Mariusz B. został skazany na dożywocie. O warunkowe przedterminowe zwolnienie będzie mógł ubiegać się najwcześniej po odsiedzeniu 40 lat. Dodatkowo został skazany na 10 lat utraty praw publicznych. Musi też zapłacić żonie i córkom jednego z zabitych po 25 tys. zł zadośćuczynienia.
Drugi z oskarżonych, Krzysztof Rz. za pomoc w uprowadzeniu i kradzież pieniędzy został skazany na sześć lat więzienia.
Mariusz B. oskarżony był o zabójstwo:
- Zbigniewa D., męża swojej kochanki Małgorzaty (zginął w kwietniu 2006 roku)
- Aleksandry D. - córki Zbigniewa i Małgorzaty (zginęła w tym samy czasie co ojciec),
- Henryka S. - partnera od tańca Małgorzaty (zabity w marcu 2007 roku),
- Piotra Sz. - znajomego księdza (zamordowany w grudniu 2008 roku).
Wszystkie swoje ofiary, zdaniem sądu, Mariusz B. udusił.
Osobowość o cechach psychopatycznych
Sędzia Igor Tuleya w uzasadnieniu poniedziałkowego wyroku, nie szczędził mocnych słów. Podkreślał, że oskarżony był w pełni poczytalny i świadomy swoich czynów, choć ma osobowość o "cechach psychopatycznych".
Sędzia cytował opinie biegłych psychiatrów i psychologa: - Oskarżony jest osobą o słabej empatii. Ma skłonność do manipulowania otoczeniem, cechuje oskarżonego brak poczucia winy i skłonność do pasożytniczego trybu życia. Narcyzm i egozim - mówił przewodniczący składu sędziowskiego.
- Pan oskarżony jest osobą gotową przekraczać normy społeczne i moralne celem uzyskania własnych korzyści. Dokonanie czterech zabójstw z pełną świadomością i premedytacją, stanowi, że mamy do czynienia z osobą, która całkowicie lekceważy nie tylko obowiązujący porządek prawny, ale również nie dostrzega w ludzkim życiu żadnych wartości - podkreślał sędzia. - Żadne z zabójstw nie może być w jakikolwiek sposób usprawiedliwione. Nie ma żadnych okoliczności łagodzących. Nic nie wskazuje na to, żeby oskarżony miał wyrzuty sumienia. Nie wykazał żadnej empatii, nie wykazał żadnej skruchy.
W niektórych momentach sędzia zwracał się wprost do oskarżonego. - Fakty wskazują, że zabójstw dokonuje pan z pewną regularnością. Od kwietnia 2006 roku do grudnia 2008 roku oskarżony pozbawił życia cztery osoby. I może jest to lekką przesadą, ale nasuwa się wrażenie, jakoby pan oskarżony rozsmakował się w tym co robi - stwierdził sędzia Tuleya.
"Tak nie wolno. To złe"
- To zdaniem sądu musi być kategorycznie potępione - podkreślał przewodniczący składu. - Nie można mówić o resocjalizacji i wychowaniu oskarżonego. Jak miałoby wyglądać wychowanie czterokrotnego zabójcy? Czy należałoby mu powtarzać „Nie zabijaj, tak nie wolno, to złe.”? Oskarżonego, zdaniem sądu, nie da się zmienić. Sąd orzekając najsurowszą karę miał na uwadze wyłącznie jeden cel: zapobiegawczy. Należało orzec taką karę, aby zapobiegła popełnieniu przez oskarżonego kolejnych przestępstw oraz skutecznie izolowała oskarżonego od społeczeństwa.
Sąd w uzasadnieniu wyroku stanął po stronie ofiar.
- Sprawiedliwość nie może polegać na doszukiwaniu się na siłę człowieczeństwa w sprawcy tak potwornych czynów - mówił sędzia Tuleya. - Świadczyłoby to wyłącznie o tym, że sąd zapomina o osobach pokrzywdzonych, bagatelizuje tragedie i uczucia osób im najbliższych. Gdyby są uznał, że nie należy orzec kary najsurowszej - wychodząc z założenia, że nie należy skreślać życia oskarżonego - świadczyłoby to o tym, że dla sądu bardziej wartościowe jest życie osoby oskarżonej o tak poważne przestępstwa, niż życie jego niewinnej ofiary, a w tym wypadku życie czterech osób. Zdaniem sądu ceną, jaką się płaci za czyjeś życie może być tylko jedna. Oskarżyciele domagali się kary sprawiedliwiej. Zdaniem sądu taką karą jest kara dożywocia. Sąd orzekł ją jednogłośnie, z pełną świadomością, że ta kara w naszym porządku prawnym zastąpiła karę śmierci - stwierdził Tuleya.
"Bojowe" komórki
W zakończonym tydzień temu procesie przed Sądem Okręgowym w Warszawie praktycznie nie pojawiły się nowe dowody. Nie zmieniło się to, co najważniejsze - wciąż nie znaleziono ciał ofiar.
Jednak dla prokuratury nie było to przeszkodą. Prezentując dowody, które zebrali śledczy, prokurator Przemysław Nowak szczególną uwagę zwrócił na telefony komórkowe na karty, przez oskarżyciela nazywane "bojowymi", z których kuzyni mieli korzystać podczas pierwszych dwóch zabójstw. W tym samym czasie swoje zwykłe telefony zostawili w domach.
- Upływ czasu potwierdza, że oskarżeni nie żyją, a tezę przeciwną czyni nieprawdopodobną – podkreślał prokurator. - Ola była niezwykle towarzyską osobą, podobnie jej ojciec Zbigniew. Codziennie dzwonił do swojej mamy. Nie było powodu, dla którego mieli zerwać kontakt. Obrońcy na pewno będą twierdzić, że nie można wykluczyć, że pokrzywdzeni wyjechali za granicę. Rzeczywiście, nie można tego wykluczyć, podobnie jak tego, że łodzią wikingów popłynęli do Afryki - ironizował, przypominając, że Aleksandra nie miała ani paszportu ani dowodu, a w 2006 r. (wtedy ona i ojciec zaginęli) były jeszcze kontrole na granicach.
Prokurator wniósł o dokładnie takie same kary, jak przed trzema laty: dla Mariusza B. o dożywocie za każde z zabójstw oraz o osiem lat więzienia dla Krzysztofa Rz.
Sprzątanie domu, to nie przestępstwo
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem sprawności postępowania, które sąd przeprowadził. Postępowanie dowodowe było wnikliwe, z jednym, ale za to poważnym zastrzeżeniem, dzisiejszej rozprawy - mówił adwokat Łukasz Wiśniewski, obrońca Krzysztofa Rz.
Odniósł się w ten sposób do ubiegłotygodniowej decyzji sądu o odrzuceniu jego wniosków dowodowych. Adwokat chciał, by przed sądem przesłuchać kolejnych świadków, którzy mają wiedzę o brutalności policjantów z Komendy Stołecznej Policji. Świadkowie mieliby potwierdzić to, co było główną tezą obrońców: że ich klienci byli bici przez policję.
- W tej sprawie nie da się tego problemu nie dostrzegać - podkreślił adwokat. Sąd jednak uznał, że nawet jeśli w innej sprawie policjanci kogoś pobili (co potwierdził inny sąd), to wcale nie znaczy, że bili Mariusza B. i Krzysztofa Rz. Więc takie przesłuchanie jest w tej sprawie zbędne.
Wiśniewski podkreślił, że jego klient jest niewinny. Jeśli coś zrobił, to co najwyżej posprzątał domek (w którym mieli zginąć Zbigniew i Aleksandra), ale nie był świadomy, że pomaga w zacieraniu śladów zbrodni. A sprzątanie domu, zaznaczał adwokat, to nie przestępstwo.
"Wyjaśnienia wymuszone"
O przemocy i agresji policjantów mówił też adwokat Jan Maciejko, obrońca Mariusza B. - W tej sprawie występuje problem wiarygodności wyjaśnień obu oskarżonych - stwierdził. Odnosił się do faktu, że podczas jednego z przesłuchań B. przyznał się do zbrodni, co później odwołał.
- Gdyby przyjąć, że te wyjaśnienia były wymuszone, a moim zdaniem tak było, to nie sposób uznać, że doszło do przestępstwa zabójstwa - zaznaczał adwokat.
Ale nie próbował wykazać, że pokrzywdzeni wciąż żyją. - Choć zgodzę się, że te osoby nie żyją, to nic nie wskazuje, że popełniono czyn z artykuł 148 Kodeksu karnego (zabójstwo – red.). Mogło się zdarzyć szereg innych rzeczy: wypadek, samobójstwo. Można mnożyć, ale nie po to tu jesteśmy - stwierdził. I na koniec zaznaczył: - Istnieją niedające się usunąć wątpliwości i takie, które trzeba rozstrzygać na korzyść oskarżonych.
Obaj adwokaci wnosili o uniewinnienie.
Kwestię używania przemocy przez policjantów prokuratura badała w osobnym śledztwie. I nie stwierdziła przestępstwa.
Poniedziałkowy wyrok nie jest prawomocny.
Piotr Machajski