12 kobiet zostało usuniętych siłą z trasy marsz narodowców w sobotę, po tym jak zorganizowały protest na jego trasie. - Stanęły tam zamiast służb państwa. Na trasie brunatnej fali stanęły bezbronne kobiety. To nie był incydent, tylko akt bohaterstwa - mówił lider Obywateli RP Rafał Kasprzak. Stwierdził też, że władze Warszawy powinny rozwiązać marsz, ponieważ łamano na nim prawo.
Kilkuminutowy film z zajścia opublikowała Wyborcza.pl. Na nagraniu widać, grupę kobiet, które najpierw stoją z transparentem "Faszyzm stop" na trasie marszu. W okolicy Muzeum Narodowego siadają na jezdni i skandują antyfaszystowskie hasła. Dochodzi do szarpaniny z uczestnikami marszu. Padają wulgarne słowa. Transparent zostaje porwany. Co bardziej agresywnych mężczyzn, powstrzymują inni uczestnicy marszu i jego straż. W pewnym momencie tworzą kordon wokół siedzących kobiet. Jest bardzo nerwowo. Policja nie interweniuje. Kobiety są wynoszone, jednej z nich udzielana jest pomoc medyczna (prawdopodobnie uderzyła głową o asfalt).
"Upadłyśmy na ziemię"
W niedzielę Obywatele RP zorganizowali konferencję prasową, na której odnieśli się do zajścia. O szczegółach ataku opowiadała m.in. jego uczestniczka Ewa Błaszczyk z Obywateli RP. Powiedziała, że osiem kobiet ruszyło wraz z marszem z ronda Dmowskiego, a na wysokości Muzeum Narodowego rozwinęły swój transparent. Tam też dołączyły do nich cztery panie ze Strajku Kobiet.
- Nas tam była garstka. Mieliśmy transparent z oczywistym postulatem. Dla faszystowskiej fali samą prowokacją jest to, że ja żyję. Nie poszłam tam prowokować, poszłam tam władzom mojego miasta, mojego kraju przynieść dowody na to, co jest oczywiste od wielu lat. Wczoraj i dziś macie okazję zobaczyć to wszystko w skondensowanej pigule nienawiści - mówiła Ewa Błaszczyk.
Błaszczyk opowiadała też o fizycznych obrażeniach, których doznała. - Mam duże ślady na ciele. Mają je też inne kobiety z naszego ruchu. Nie było szarpaniny, nie było interakcji. To nas szarpano, popychano, pluto na nas, lżono nas słowami z najohydniejszego repertuaru faszystowskich gardeł. Kiedy zaczęto nas pchać, upadłyśmy na ziemię. Trwało to może 15-20 minut - relacjonowała.
"Oni są silni tylko w grupie"
O zachowaniu napastników mówiła też Zofia Marcinek z Warszawskiego Strajku Kobiet.
- Uczestnicy, zwyczajni - jak to lubią sami siebie określać - patrioci zachowywali się w sposób przerażająco agresywny, powiedziałabym - bestialski, ale nie lubię takich porównań. Nie wiem w jaki sposób można określić człowieka, który widząc siedzącą na ziemi kobietę "sprzedaje" jej z całej siły kopniaka w plecy albo kopniaka w brzuch, który taką kobietę chwyta za włosy i wlecze po asfalcie, który potem jest w stanie iść za taką wleczoną kobietą, wyzywać ją i pluć na nią - opisywała kobieta. - Oni są silni tylko w grupie, bardzo lubią nosić na transparentach hasła o szacunku dla kobiet, ale nie mają szacunku dla nikogo - komentowała.
Członkini Strajku Kobiet, podkreślała również, że transparent "Faszyzm stop", który rozwinęły, nie powinien budzić agresji. - Nie jest on obraźliwy dla nikogo. Jest to transparent stwierdzający postulat, który powinien być dla nas oczywisty, czyli sprzeciwiający się faszyzmowi. Jeśli ktoś reaguje w taki sposób, to powinno być dla nas oczywiste, że to uderza w poglądy, które próbują nazwać inaczej. Ale mają świadomość, że niewiele różnią się od poglądów faszystowskich - podsumowała.
"12 niezwykle odważnych kobiet"
Podczas konferencji krytykowano także władze stolicy i opozycję za bierność. - Przed marszem domagaliśmy się wysłania na miejsce obserwatorów z ratusza, którzy z chwilą stwierdzenia przestępstw, rozwiążą ten marsz. Istotną treścią tych demonstracji są przestępstwa, jest mowa nienawiści, są groźby i przestępstwa karalne - przekonywał lider Obywateli RP Paweł Kasprzak. - Wczoraj 12 niezwykle odważnych kobiet stanęło na trasie tergo marszu, nie dlatego żeby epatować kogokolwiek. One stanęły na trasie tego marszu zamiast służb państwa - podkreślał.
Kasprzak przekonywał, że łamaniem prawa podczas marszu było masowe odpalanie pirotechniki, co powinno skutkować natychmiastowym rozwiązaniem - jak to określił - "tego bandyckiego zgromadzenia, brunatnego pochodu".
Mówiono także o innych wydarzeniach, do których doszło 11 listopada. - 50 naszych aktywistów stanęło na chodniku, zanim marsz ruszył. Zostaliśmy wyniesieni i wywiezieni na komendę, gdzie trzymano nas do wieczora. W Warszawie w czasie mszy w kościele św. Barbary odbyła się "czarna msza" polskich nacjonalistów. Demonstrowała jedna z naszych działaczek, która stanęła z cytatem Jana Pawła II, o tym, że rasizm jest ciężkim grzechem. Została skopana i wyrzucona z kościoła, wywleczona po podłodze. Ksiądz nie przerwał kazania ani na sekundę - mówił Kasprzak.
md/b