Listopad 1998 roku. Sportową alfą romeo ucieka mężczyzna podejrzewany o prowadzenie pojazdu po alkoholu. Auto goni dwóch policjantów jadących polonezem caro. Na Wisłostradzie, tuż za Ludną wpadają na latarnię. Giną. Mężczyzna usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowanie śmierci. Trafił na dwa lata do aresztu.
Po latach 26-letni wówczas Maciej U. zostaje jednak uniewinniony. Domaga się 2 milionów złotych za czas spędzony w areszcie. Sąd przyznaje ponad jedną ósmą tej sumy - 260 tys. zł. W efekcie, nie licząc aresztowania, które nie powinno mieć miejsca, mężczyzna nie zostaje ukarany nawet mandatem.
Nie stracił nawet prawa jazdy
Dlaczego? Bo polskie prawo mówi wyraźnie, jeżeli podejrzany siedział w areszcie, a potem został uniewinniony, należy mu się odszkodowanie niezależnie od okoliczności. - Wyrok jest uniewinniający, wnioskodawca był tymczasowo aresztowany. Są to wystarczające przesłanki do zasądzenia zadośćuczynienia i odszkodowania - tłumaczy Wojciech Małek, rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie.
Policjanci zginęli na służbie, a mężczyzna jest w świetle prawa niewinny. Janusz Popiel ze Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach "Alter Ego" jest zszokowany takim obrotem sprawy, krytykuje wyrok sądu.
- Łapie się tych, którzy przekraczają prędkość o ponad 50 km/h i zabiera im prawo jazdy, a jednocześnie można zachować się w tak skandaliczny sposób i nie ponieść konsekwencji - dziwi się.
Zła kwalifikacja czynu?
Problemem w tej sytuacji mogła być jednak zła kwalifikacja czynu. Gdyby kierowca odpowiadał z innego paragrafu, przebieg sprawy mógł być zupełnie inny.
Michał Tracz /ep/b