Lipcowa Warszawska Masa Krytyczna może być ostatnią w takiej postaci, w jakiej funkcjonowała przez 17 lat. Rowerzyści zastanawiają się nad zmianą formuły swoich protestów. Jeśli chodzi o infrastrukturę rowerową wiele udało się już zrobić - przyznają.
Infrastruktura rowerowa w Warszawie wciąż pozostawia wiele do życzenia. Z perspektywy codziennego narzekania na jej braki łatwo zapomnieć o tym, jak wielkie zmiany się jednak dokonały - świetnie widać to w materiale "Faktów" z kwietnia 1998 roku.
"Warszawa to nie wieś"
To właśnie wtedy rowerzyści spotkali się na placu Zamkowym po raz pierwszy. Nikt nie nazywał tego jeszcze masą krytyczną, ale przekaz był ten sam - cykliści domagali się, by ratusz zauważył ich potrzeby. Ze Starego Miasta przejechali na Świętokrzyską, gdzie - na szerokim, lecz na co dzień niemal całkowicie zastawionym samochodami chodniku - wymalowali nielegalną ścieżkę rowerową.
- Chcemy, żeby miasto podjęło z nami współzawodnictwo i mamy nadzieję, że wygra - mówił wtedy jeden z organizatorów.
Uczestnicy happeningu zapowiedzieli: jeśli w ciągu miesiąca drogowcy nie wytyczą 500 metrów ścieżek, rowerzyści zablokują jedno z warszawskich rond, przez kilka godzin jeżdżąc w kółko. Odpowiedź była zdecydowana: ścieżkę błyskawicznie usunięto, a ówczesny rzecznik prasowy Zarządu Dróg Miejskich Marek Woś zapisał się w historii słynnymi słowami: "Warszawa to nie wieś, by po niej rowerem jeździć".
I tak w maju 1998 roku narodziła się Warszawska Masa Krytyczna - wzorem cyklistów z San Francisco, warszawiacy w każdy ostatni piątek miesiąca ruszali na wspólny objazd miasta. W czerwcu 2002 roku słoneczna pogoda ściągnęła większy niż zwykle tłum. Peleton zablokował centrum miasta, co skończyło się ostrą interwencją policji. Efektem było porozumienie WKM z ratuszem - od tego czasu przejazdy są legalne, odbywają się po uzgodnionej wcześniej trasie i w eskorcie policji.
"Wszystko w rękach miasta"
Od tego czasu sporo się też zmieniło - słowa takie rzucone wtedy przez Marka Wosia, nie przeszłyby dziś przez gardło żadnemu miejskiemu urzędnikowi. Stolica nie tylko nie patrzy na rowery, jak na coś "wiejskiego", ale dorobiła się własnego, największego w kraju systemu rowerów miejskich. Szefem ZDM jest Łukasz Puchalski, który błyskawiczny awans w strukturach ratusza wypracował sobie jako pełnomocnik do spraw rowerzystów.
Równie wymowne są zmiany w miejscach z materiału "Faktów Warszawa" - na placu Zamkowym nie tylko nie parkują już samochody, ale nie ma tam w ogóle jezdni, a Świętokrzyska została zwężona. I – to najlepsza puenta - dokładnie tam, gdzie malowali ją rowerzyści, dziś jest wygodna asfaltowa droga dla rowerów.
Czy to oznacza, że masa krytyczna odniosła sukces i - jak pisał niedawno nasz redakcyjny kolega Karol Kobos - nie spełnia już swojej roli? Czy jej czas dobiega końca? Na zawieszenie comiesięcznych przejazdów zdecydowali się niedawno rowerzyści z Krakowa. I to na kredyt - po tym, jak mieszkańcy miasta w referendum opowiedzieli się za budową dróg dla rowerów postanowili dać miastu czas na realizację tego postulatu.
O tym, że Warszawa zmienia się w oczach mówił niedawno Rafał Muszczynko, wieloletni działacz Warszawskiej Masy Krytycznej. Dziś przyznaje, że nawet wśród organizatorów masy trwa dyskusja o tym, czy nie zmienić formuły przejazdów. I dodaje, że lipcowa masa może być jedną z ostatnich w takiej postaci, jak przez ostatnich 17 lat. Ale warszawscy rowerzyści stawiają miastu konkretny warunek. - Wciąż czekamy na pierwszą, w pełni sprawną drogę rowerową do przejechania przez ścisłe centrum. A najlepiej dwie, ze wschodu na zachód i z północy na południe - zastrzega. I dodaje, że budowa takich połączeń byłaby ruchem, który przekonałby protestujących do zaprzestania comiesięcznych przejazdów.
ZOBACZ CAŁY MATERIAŁ FAKTÓW Z 1998 ROKU:
ep/r/lulu