Pierwszy świadek i już gorąco. "Prezydent życzyła sobie zmiany decyzji"

Przykład pszczółki Mai
Źródło: TVN24
- W sprawie Noakowskiego 16 pani prezydent zażyczyła sobie, by skserować jej akta - powiedział na przesłuchaniu komisji weryfikacyjnej Krzysztof Śledziewski, były urzędnik stołecznego ratusza. Obszernie opowiadał o kulisach działania nieistniejącego już Biura Gospodarki Nieruchomościami.

Śledziewski był pierwszym świadkiem przesłuchanym na pierwszym posiedzeniu komisji reprywatyzacyjnej. Otwartość jego zeznań zaskoczyła wszystkich. Pytany był o wiele wątków, między innymi Macieja M. (właściciela roszczeń do działek przy ulicy Twardej), jego zachowanie, obecność i kontakty w stołecznym ratuszu.

- Był częstym gościem w urzędzie, często telefonował. Gdy sprawy szły po jego myśli, był bardzo miły, ale kiedy zaczęły się komplikować, był bardzo stanowczy i niemiły. Potrafił powiedzieć, że stać go, by dać kilkadziesiąt tysięcy do prasy po to, by na temat BGN [Biuro Gospodarki Nieruchomościami – red.] ukazał się nieprzychylny artykuł - opisywał Śledziewski.

Przekonywał, że Maciej M. potrafił znacznie "szybciej i sprawniej" załatwiać sprawy w ratuszu niż przysłowiowy Kowalski. Nie ukrywał też, że – jako pracownik ratusza – czuł się przez niego nagabywany licznymi telefonami.

- Pan Muszyński [ówczesny pełnomocnik M.] używał głównie argumentów prawnych. Natomiast pan M. używał w stosunku do mnie telefonów. Dzwonił często, mówił podniesionym głosem. Ale tylko wtedy, kiedy sprawy szły nie po jego myśli – podkreślał.

Pytany przez pełnomocnika M. zaznaczył jednak, że biznesmen nigdy mu nie groził ani nie składał propozycji korupcyjnych.

"Zwrotu można było uniknąć"

Śledziewski przyznał, że sprawa Twardej przyspieszyła wiosną 2014 roku. Miała na to wpływ między innymi uchwała rady miasta o likwidacji działającego tam gimnazjum i przeniesieniu go na Mokotów.

Jak podkreślił Śledziewski, zwrotu Twardej - w jego ocenie - można było uniknąć właśnie przez wzgląd na działanie szkoły. - Można było nie podejmować uchwały Rady Warszawy albo uchwalić specjalny mikroplan [miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego dla jednej działki w tej sprawie miały być metodą ratusza na ochronę szkół przed reprywatyzacją - red.] - wyliczał.

Były urzędnik pytany był jednak nie tylko o Twardą, ale też - bardziej ogólnie - o zasady panujące w ratuszu czy relacje między prezydent miasta a nieistniejącym już Biurem Gospodarki Nieruchomościami.

Gronkiewicz-Waltz "zażyczyła sobie akta"

Śledziewski przyznał szczerze, że prezydent lub jej zastępcy często prosili o dokumentacje w sprawach wybranych nieruchomości. Jedną z nich miała być kamienica przy Noakowskiego 16 (tzw. kamienica Waltzów).

- Pani prezydent zażyczyła sobie, by skserować jej akta - powiedział wprost przesłuchiwany.

Dopytywany przez przewodniczącego komisji Patryka Jakiego, w jakim to było okresie, przyznał, że nie pamięta dokładnej daty. - To było podczas jej drugiej kadencji. Na pewno był to też okres budżetowy - podkreślił.

To nie wszystko. Dodał też, że w jednej ze spraw Gronkiewicz-Waltz "zażyczyła sobie zmiany decyzji wydanej przez biuro". Miało chodzić o nieruchomość położoną nieopodal tzw. Kercelaka, w rejonie Towarowej i al. Solidarności. - Tam była wydana decyzja odmowna. Pani prezydent żądała zreferowania sprawy i miała powiedzieć [do Marcina Bajki - red.] "zawiodłam się na panu, panie dyrektorze" - wspominał Śledziewski.

Przesłuchiwany wielokrotnie mówił o tym, że miasto mogło robić więcej w sprawie reprywatyzacji. Przyznał, że "miał wątpliwości" co do działania kuratorów czy reaktywacji przedwojennych spółek. Kiedy jednak pełnomocnik biznesmena Macieja M. dopytywał go, co z tymi "wątpliwościami" robił: czy interweniował, czy zgłaszał je do prokuratury, były urzędnik nie umiał odpowiedzieć na to pytanie.

Jednym z wątków przesłuchania było działanie zespołu koordynującego, który miał zajmować się zwrotem nieruchomości. Zespół ten - według Śledziewskiego - działał nieoficjalnie (nie miał żadnych podstaw prawnych). Były urzędnik nie miał pewności co do tego, kto był jego członkiem. - Byli to co najmniej wiceprezydenci. Kto poza nimi, to jest do ustalenia – powiedział dokładnie.

- Wiele spraw było kierowanych na posiedzenia tego zespołu. Potem my [urzędnicy w BGN – red.] otrzymywaliśmy informacje od dyrektora Bajki, że ciało podjęło taką albo taką decyzję w danej sprawie – mówił.

Zwolniony za Chmielną

Śledziewski pracował w ratuszu od 2007 roku do września 2016 roku. Został zwolniony zaraz po wybuchu afery z Chmielną 70. Hanna Gronkiewicz-Waltz uznała go za jednego z głównych odpowiedzialnych za przedwczesny zwrot działki. O jego dyscyplinarnej dymisji poinformowała na pamiętnej konferencji 26 sierpnia przed siedzibą Agory.

Śledziewski przyznał, że w sprawie jego "dyscyplinarki" toczą się teraz postępowania w sądzie pracy. O co z kolei dopytywał podczas przesłuchania pełnomocnik Grobelski. - Czy ma pan niechęć do ratusza za to, co się stało? - pytał. - Nie kieruje się niechęcią. Chciałbym kierować się prawdą – stwierdził urzędnik.

Przewodniczący kontra pełnomocnik

W trakcie przesłuchania wielokrotnie dochodziło do ostrych spięć między przewodniczącym Jakim a pełnomocnikiem biznesmena Macieja M. - Markiem Grobelski.

Grobelski zarzucał wiceministrowi, że odmawia udzielenia głosu, nie trzyma się procedur i jest stronniczy. Obaj się przekrzykiwali. Niejednokrotnie ze strony Jakiego padały ostrzeżenia o karze porządkowej lub konieczności opuszczenia sali przez pełnomocnika M. Ten nie pozostawał dłużny. Złożył nawet wniosek o wyłączenie Jakiego z rozprawy. Przekonywał, że zadaje niemerytoryczne i tendencyjne pytania, które "z góry narzucają tezę". Wniosek w głosowaniu komisji został jednak odrzucony.

Rozprawa komisji weryfikacyjnej trwa. Oprócz Śledziewskiego w poniedziałek zeznawać mają jeszcze inni byli urzędnicy ratusza: Jerzy M. i Gertruda J-F. A także pełnomocnik jednej ze spadkobierczyń działki na Twardej.

kw/r/mś/jb

Czytaj także: