Załoga tureckiego samolotu, który w czwartek nieplanowo lądował na lotnisku Chopina w Warszawie, wpadła w panikę - relacjonuje korespondentka "Guardiana", która była pasażerką tamtego lotu.
- Wszystko jest w normie. Znajdujemy się w polskiej przestrzeni powietrznej i będziemy awaryjnie lądować. W takich okolicznościach samolotom towarzyszą myśliwce. Jeśli jakieś zauważycie, proszę, to jest normalne - taki komunikat miał przekazać załodze przez interkom kapitan Mehmet Altug Ekis.
Pilot - jak relacjonuje korespondentka "Guardiana" Helena Smith - próbował zachować spokój, choć sytuacja była napięta.
Na siedzeniu pasażera w tylnej części maszyny lecącej ze Stambułu do San Francisco, znaleziono telefon.
"Wywołało to panikę wśród załogi" - twierdzi Smith. Żaden z pasażerów nie przyznał się bowiem do pozostawionego urządzenia. "Dziecko siedzące trzy miejsca przede mną zaczęło krzyczeć, a jego matka zaczęła płakać" - opisuje.
"Chcą się nam odpłacić"
Kiedy samolot zaczął się obniżać, kapitan zrzucił paliwo. "Dla pasażerów trwało to wieki" - wspomina korespondentka.
"Na miejscu nr 11A siedziała Suma - młoda Turczynka mieszkająca na stałe w Los Angeles. Natychmiast pomyślała o ostatnich działania Turcji wobec Państwa Islamskiego. - Boże to jest koniec. Chcą się nam odpłacić. Zabierzcie stąd ten telefon - myślała. Gökhan Ataç, który należał do personelu pokładowego, także myślał o najgorszym. Miał za sobą trzy lata pracy, a to była trzecia tego typu sytuacja, w której się znalazł. Ta - jak mówił - była najbardziej niepokojąca. Do głowy przychodziły mu różne myśli - czy urządzenie znalezione na pokładzie to detonator? Czy gdzieś znajduje się w takim razie bomba? Samolot wcześniej przyleciał z Bombaju - czy telefon już wtedy znajdował się na pokładzie" - pisze dziennikarka.
Załoga musiała postępować zgodnie z procedurą. "Wzięliśmy telefon, umieściliśmy go w najdalszym kącie po prawej stronie samolotu, na szczycie bagaży, następnie położyliśmy kolejną sztukę na górze i wszystko przykryliśmy kocem. Dokładnie tak nakazuje instrukcja bezpieczeństwa" - miał mówić Gökhan Ataç.
"Niektórzy płakali, inni milczeli"
Pasażerowie i załoga czekali na lądowanie w Warszawie. "Niektórzy płakali, inni milczeli" - relacjonuje Helena Smith. Na lotnisku Chopina czekała na nich straż pożarna, policja i oddziały specjalne.
"To było szalone. Nie pozwolili nam otworzyć drzwi, aby dać im urządzenie. Nalegali, by wejść do samolotu, a przyłączenie schodów zajmuje co najmniej 15 minut" - mówił Ataç..
Z relacji dziennikarki wynika, że dopiero jakiś czas po tym jak samolot został ewakuowany telefon został zabrany, następnie zniszczony. Maszyna została przeszukana. Nie znaleziono ładunku wybuchowego. Prawdopodobnie urządzenie pozostawił jeden z pasażerów poprzedniego lotu.
Po dokładnym wyjaśnieniu przyczyn i okoliczności lądowania, lot kontynuowano.
db/mtom