Ani pisma z Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej wzywające do usunięcia barki, ani wyrok sądu nakazujący zapłatę 16 tysięcy złotych odszkodowania za nielegalne cumowanie na Wiśle, na właścicielu spalonego wraku najwyraźniej nie robią wrażenia. Barka, a właściwie to, co pozostało z niej po weekendowym pożarze, wciąż straszy spacerowiczów przy wiślanych bulwarach. Urzędnicy rozkładają ręce i przekonują, że "nie mają narzędzi prawnych", aby ją usunąć.
Jeszcze w marcu stała przechylona z zalanym wodą dolnym pokładem, w ostatni weekend spłonęła.
"Wyślemy ponownie pismo"
Wiceprezydent Warszawy przekonuje, że decyzyjne w sprawie obiektów na Wiśle jest Państwowe Gospodarstwo Wodne "Wody Polskie".
- Wnioskowaliśmy wiosną do tej jednostki, żeby doprowadzili do usunięcia barki. Obiekt już wtedy stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa i żeglugi. Będziemy ponownie interweniować. Wyślemy ponownie pismo – mówi Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy.
Jak zaznacza, urząd miasta nie może samowolnie usuwać obiektów z rzeki.
"Nie możemy jej usunąć"
Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, który działa w ramach PGW WP zna sprawę. Okazuje się, że historia barki sięga 2008 roku.
"Oddaliśmy sprawę (barki - red.) do sądu. Zapadł już wyrok nakazujący zapłatę za bezumowne korzystanie z działek Skarbu Państwa. Oczekujemy zapłaty na ponad 16 tysięcy złotych, zaległości są od 2008 roku" - poinformowała nas w mailu Urszula Tomoń, rzeczniczka RZGW.
Dodała, że zarząd skierował na początku tego roku do sądu sprawę "o usunięcie (barki - red.) i zakazanie naruszania własności". - To nie jest tak, że wcześniej nic nie robiliśmy w tej sprawie. Informowaliśmy i wysyłaliśmy do właściciela pisma, żeby usunął barkę - dodała Tomoń w rozmowie z tvnwarszawa.pl.
RZGW przekonuje, że sami wraku nie mogą usunąć.
"Do usunięcia barki zobowiązany jest jej właściciel. Nie możemy jej usunąć, gdyż moglibyśmy zostać posądzeni o naruszenie czyjejś własności, ewentualne szkody powstałe wskutek usunięcia. Nie mamy narzędzi prawnych umożliwiających nam podejmowanie tego typu kroków. Dlatego podjęliśmy wszelkie możliwe, czyli oddaliśmy sprawę do sądu, zarówno o zapłatę, jak i usunięcie" - stwierdziła Tomoń.
Zadzwoniliśmy również pod numer telefonu, który jeszcze w marcu znajdował się na barce. Odebrał mężczyzna. Stwierdził, że to pomyłka.
Otwarte pozostaje pytanie: co, jeśli barka zerwie cumę?
TAK WYGLĄDAŁ POŻAR BARKI:
ran
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl