Do usuwania awarii zaangażowanych jest kilka tysięcy pracowników PGE, jednak od pięciu dni nie udało im się przywrócić prądu wszystkim odbiorcom. Jak usłyszeliśmy na infolinii: "w środę do mieszkania ostatniego klienta wróci prąd".
Tuż po przejściu nawałnicy energii nie było w kilkudziesięciu tysiącach gospodarstw. Teraz problem dotyczy wciąż blisko tysiąca, a od poniedziałku sytuacja się praktycznie nie zmieniła. Część z mieszkańców nie ma też ciepłej wody.
W samym Pruszkowie, we wtorek o godzinie 6.40 awarii było 17.
Kilkaset słupów uszkodzonych
Jak mówili w poniedziałek przedstawiciele PGE - firmy, która jest dystrybutorem energii w tym regionie - to efekt uszkodzenia 200 słupów średniego napięcia i około 350 słupów niskiego napięcia. Nad ich naprawieniem pracuje według firmy kilka tysięcy pracowników, a do pomocy ściągnięto też ludzi z innych oddziałów.
Ci natrafili jednak na niespodziewane problemy. Linie przechodzą bowiem przez prywatne tereny, których właściciele... nie chcą wpuść ekip.
- Burza uszkodziła słupy, które wchodziły w drzewa. Aby przywrócić dostawy energii, musimy postawić całkiem nowe słupy, a co za tym idzie, konieczne jest wycięcie drzew i gałęzi. Te znajdują się na terenach prywatnych - tłumaczył Adam Rafalski, rzecznik prasowy PGE Dystrybucja.
- Te linie przechodzą przez "trudny teren", który jest pod opieką konserwatora zabytków. Właściciele nie wyrażają zgody na wycinkę drzew bez jego decyzji - podawał Rafalski.
Rzecznik dodał, że problemem są też posesje, na których nie ma właścicieli. - Zdarzają się przypadki, że ktoś wyjechał na urlop. Nie możemy bez zgody wejść na taki teren - rozkładał ręce.
md/r