Anita Włodarczyk - wybrana niedawno na najlepszą sportsmenkę Warszawy - mistrzynią olimpijską. Polka posłała młot na nieprawdopodobną odległość 82,29 m!
Otwarcie zapowiadała złoty medal plus deser, czyli rekord świata. Cel osiągnęła, słowa dotrzymała. Nawet przez chwilę nie było wątpliwości, że królowa tej konkurencji jest tylko jedna. Panie, panowie - Anita Włodarczyk mistrzynią olimpijską w rzucie młotem. Z rekordem na deser. Dominacja, inaczej nie można określić tego, co działo się na stadionie w Rio de Janeiro. Startowała we własnej lidze, kilka poziomów wyżej od rywalek.
16 lat po triumfie Kamili Skolimowskiej olimpijskie złoto w rzucie młotem kobiet wraca do Polski. Joanna Fiodorow uzyskała 69,87 i zajęła dziewiąte miejsce. Srebro - za wynik 76,75 - dla Chinki Wenxiu Zhang, brąz dla Brytyjki Sophie Hitchon (74,54). O tyle przegrały z królową!
W rękawicach Kamili
Przed ważnymi zawodami Włodarczyk zawsze robi to samo. Na śniadanie jajka - tym razem było ich pięć. Przed półfinałem zjadła sześć.
Pakuje do torby rękawicę, w której rzuca. Rękawica należała do Skolimowskiej - mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem z sezonu 2000, zmarłej w roku 2009. Anita dostała ją w prezencie od rodziców Kamili.
Na stadion rusz razem z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim. Trener sam rzucał młotem, zna się na tej robocie, czuje ją jak mało kto. Z Anitą zaczął pracować po sezonie 2009, po jej burzliwym rozstaniu z poprzednim szkoleniowcem, Czesławem Cybulskim. Stworzyli duet marzeń. Ona jest o 13 lat młodsza, a zwraca się do niego tylko i wyłącznie "panie trenerze". Bo szacunek musi być. Wspólnie spędzają na obozach prawie 300 dni w roku. Latają po całym świecie, ale ich ulubione miejsce to Władysławowo.
Jak niedźwiedź
Tuż przed podróżą do Brazylii Kaliszewski był bardzo ostrożny w zapowiedziach. Aż do przesady. - Dużo pokory mam przed startem w Rio - mówił spokojnie. - Do Anity należą najlepsze wyniki sezonu, to Anita wygrywa raz za razem, ale... No właśnie, to igrzyska. Zresztą nie trzeba aż tak wielkiej imprezy, by faworyt przegrał. Tyczkarz Renaud Lavillenie w mistrzostwach Europy w Amsterdamie miał dużą górkę nad poprzeczką, a zrobił zerówkę. Różnie to bywa.
Włodarczyk tak ostrożna nie była. Głośno mówiła o olimpijskim złocie, a ciszej nawet o rekordzie świata. I słusznie, bo jej przewaga nad rywalkami osiągnęła ogromne rozmiary. Do poniedziałku należało do niej równo dziesięć najlepszych wyników. I rekord świata - 81,08 z roku 2015.
- To złoto jest w moim zasięgu i muszę w nie celować. Presji nie odczuwam. Już nie, bo nie pierwszy raz występuję w roli faworytki. Potrafię sobie z tym radzić - przyznała polska młociarka. W igrzyskach startowała już o raz trzeci, z Londynu wróciła ze srebrem, choć po wpadce dopingowej mistrzyni - Rosjanki Tatiany Łysienko - Kaliszewski chce walczyć, by ten triumf przypadł jego zawodniczce.
Już w Rio, w eliminacjach, Polka pokazała, jak jest mocna. 76,93 m, pierwsze miejsce i sygnał wysłany do rywalek. Finał zaplanowano na 10.40 czasu miejscowego, ale Włodarczyk narzekać nie zamierzała. Na obozach trening techniczny zawsze ma o 10.30, a w Rio śpi jak niedźwiedź, więc o co chodzi?
Nokaut
Jak zacznie ten konkurs? Mocno czy asekuracyjnie? Byle nie spaliła. Przeżegnała się w kole. 76,35 i prowadzenie po pierwszej serii. Pokazała, że wszystko jest w porządku. Kaliszewski też był zadowolony.
Druga seria, młot leciał i leciał, Włodarczyk aż podskoczyła. 80,40! I sprawa załatwiona. Rekord olimpijski, przekroczona granica, którą w dziejach tej konkurencji dostępna jest tylko dla niej.
A to był dopiero początek. Po trzecim rzucie też skakała, też krzyczała na cały stadion. 82,29! To jej piąty rekord świata, ten poprzedni poprawiony aż o 1,21 m. Nokaut.
Próba czwarta była spalona. Piąta - 81,84, drugi wynik w historii. I 79,60 na zakończenie. Ukłoniła się publiczności, pobiegła do trenera.
Autor: Rafał Kazimierczak