Model K67, czyli gdzie są budki z placu Konstytucji?


- Napiszcie sonet miłosny - taką pracę domową dostaliśmy od polonistki w pierwszej albo drugiej klasie liceum. To była połowa lat 90., a zadanie dotyczyło wyłącznie chłopaków. Większość męczyła się więc klecąc częstochowskie rymy tak, by było "coś o fascynacji", ale za żadne skarby nie zdradzało, która z koleżanek i który aspekt miłości interesuje nas najbardziej. Za to Grzesiek... On przechytrzył wszystkich!

Wymknął się nauczycielce, nie zdradzając nic ze swoich skrytych uczuć, a jednocześnie naskrobał kawałek tak pikantny i pełen mięsa, że parowały wszystkie nastoletnie głowy w klasie. Niestety, sonet "Do pani z budki z sajgonkami na placu Konstytucji" przepadł gdzieś w archiwum naszej nauczycielki. Nikt nie pomyślał wtedy, by zachować go dla potomnych, bo po lekcjach wsiedliśmy w 514 i pojechaliśmy na plac Konstytucji, żeby razem skonsumować to coś. Coś, co kojarzyło się wtedy z pociągającą egzotyką i zakazanym owocem, bo o tym miejscu mówiło się przecież, że jest nieprzyzwoite i brudne.

Pierwsza kuchnia niepolska

- Na początku lat 90. powstawały pierwsze kulinarne budki - wspomina Nina Harbuz, dziennikarka i rodowita warszawianka. - Dla mnie to był fenomen, żeby kupować w budce jedzenie. Wtedy w ogóle nie było zwyczaju stołowania się poza domem. Do tego były to wyjątkowo egzotyczne dania, mimo że raczej nie miały wiele wspólnego z Azją - dodaje.

Dr Włodzimierz Pessel z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego zauważa, że nowy dla Polaków był również specyficzny "układ architektoniczny", który powstał na placu po ustawieniu budek.

- Było ich strasznie dużo i wiernie odtwarzały hutong - tradycyjny azjatycki zespół szczelnie połączonych za sobą parterowych budynków. Stały gęsto, po obu stronach placu, tworząc mikromiasteczko - wspomina.

I przypomina, że były tam nie tylko jadłodajnie, ale też kioski typu "mydło i powidło", warzywniaki, sklepy z pirackimi kasetami i obowiązkowy stragan z przemycanymi papierosami. Bary nazywano "chińczykami", choć prowadzili je głównie Wietnamczycy. Byli pierwszymi obcokrajowcami widocznymi na warszawskich ulicach w większej liczbie. Wielu przyjechało do Polski na przełomie lat 80. i 90. Część została do dziś, chociaż budki z placu zniknęły w październiku 1999 roku.

Kilka miesięcy wcześniej prezydentem miasta został Paweł Piskorski. Pod jego rządami Zarząd Dróg Miejskich nie przedłużył zgody na zajmowanie placu. Potem - w asyście straży miejskiej - rozmontowywał i wywiózł stragany i bary. Zaczęto od symbolu - baru Zielony Smok. Oficjalną przyczyną likwidacji orientalnego zagłębia był planowany remont Marszałkowskiej i placu Konstytucji.

Pies i gołąb na gruzach systemu

Egzotyczne potrawy, a może zupełnie nieznana do wtedy, odmienna kultura właścicieli budek sprawiły, że sajgonkowe zagłębie obrosło legendami. Mówiło się, że nazwy dań nie odpowiadają rzeczywistości, bo kucharze łapią gołębie i sprzedają je jako kurczaki. Inna opowieść głosiła, że zamiast wieprzowiny używane jest mięso z psa. - Pamiętam napis na budce "Chińczyk, oddawaj mojego Burka" - wspomina Marcin Malicki.

O to, czy zagłębie budek rzeczywiście było siedliskiem chorób i zarazy, znów pytam doktora Pessela, bądź co bądź autora pozycji "Studia z historii kultury sanitarnej Warszawy".

- Mieszkałem w tych czasach na Wilczej i wsiadałem do autobusu na placu Konstytucji, więc niemal codziennie widziałem wylewanie pomyj z garów do studzienek kanalizacyjnych - odpowiada. Wspomina też "niesłychane zapachy tego taniego jedzenia, tanich przypraw". - Cały plac był tym zdominowany, choć zdarzały się i przeploty z zapachem palonego plastiku, bo budki płonęły, nadpalały się lub topiły - mówi.

Dodaje, że były to czasy najdzikszego kapitalizmu, a sanepid do warszawskiego hutongu się nie zapuszczał. - Kojarzy mi się to z ryciną Piwarskiego z połowy XIX wieku, przedstawiającą garkuchnię. Plac Konstytucji to było takie wczesnotransformacyjne wcielenie garkuchni. Od nich się nie wymagało czystości. Podobnie było na gruzach powojennej Warszawy: zupa z kotła w serialu "Dom" - podkreśla i zauważa, że zagłębie budek było również garkuchnią na gruzach, tyle że systemu. Jednocześnie "żarcie od Azjaty" było dla Warszawy pierwszą okazją do otwarcia na kulturową różnorodność.

Papryka wzmacnia doznania

Legenda o tym, że skład tamtejszych dań nie odpowiadał ich oficjalnym opisom brały się też z cen. Jedzenie "chińszczyzny" było opcją oszczędnościową. Na placu Konstytucji stołowali się choćby studenci korzystający z pobliskiej biblioteki przy Koszykowej. Artur Kaczorek z nostalgią przywołuje charakterystyczną polszczyznę barowej obsługi: - Kuciak w ćeśće na otro za pięć złotych. Ech... - skomentował, gdy na Facebooku zapytałem znajomych o wspomnienia warszawskiego jedzenia ulicznego.

- Porcja kurczaka w cieście kokosowym (takie kuleczki) kosztowała wówczas 4,50. Więc raz na jakich czas, zamiast na nudne wykłady, chodziłam tam z kolegą i kupowaliśmy jedną porcję na spółkę. Na pewno dawali wtedy dużo więcej surówki niż obecnie - dodaje Agnieszka Chojecka.

Dzielenie się ulicznymi daniami to zwyczaj wcześniejszy niż czasy przemian ustrojowych. Związany z okresem znacznie większych niedostatków i z pierwszym, rdzennie polskim, fast-foodem. Zanim Wietnamczycy dali poznać Polakom azjatyckie jedzenie, na ulicach panowały bowiem przyczepy kempingowe. Ich niekwestionowaną królową był model Niewiadów N126 - jednoosiowa konstrukcja turystyczna. W latach 80. wiele egzemplarzy zaliczyło tylko dwie trasy. Oprócz ostatniej drogi na złomowisko, tę pierwszą - na miejsce sprzedaży zapiekanek.

- Zapiekanki kosztowały chyba 60 złotych. Swoją drogą uczyłem się na ich przykładzie inflacji, bo potem były po 80, potem 100, potem więcej. A ja nie bardzo rozumiałem dlaczego są coraz droższe. I z tymi swoimi ograniczonymi zaskórniakami, które dostawałem od mamy, wyliczałem, ile kiedyś mógłbym kupić zapiekanek - tak lata 80. wspomina Przemysław Kupidura.

Może to tylko sentyment z czasów dzieciństwa, ale większość rozmówców wspomina zapiekanki, jako niebywały przysmak - coś, czego dziś nie sposób odtworzyć. - Przy okienku był plastikowy pojemnik z papryką; papryczyłem sobie te zapiekanki do bólu, żeby je jak najsilniej przeżyć - opowiada Kupidura.

Zapiekankowego zagłębia nie było, za to przyczepy, które uzupełniały sieć wcześniejszych okienek, rozsiane były po cały mieście. Moi rozmówcy wspominają te na Rutkowskiego (obecnie Chmielna) przy skrzyżowaniu z Hubnera (obecnie Zgoda) i zapiekanki z okienka przy kinie (obecnie teatrze) Polonia na Marszałkowskiej.

Z czasem przyczepy zaczęły serwować inne "klasyki ulicy". - Biała przyczepa campingowa na rogu Wałbrzyskiej i Puławskiej. Bardzo wczesne 90., w ofercie głównie straszne hamburgery, ale hot-dogi mieli boskie, z normalną parówką plus słodko-ostry ogórek i totalna nowość - prażona cebulka. Obok w kolejnej przyczepie były "desery", czyli słodycze z RFN-u. Kupowało się kilka sztuk i biegło do domu zdążyć na "Sekretny dziennik Adriana Moll'a" - przypomina sobie Joanna Tarkowska.

W innych wspomnieniach pojawiają się przyczepy na Chomiczówce, Moczydle, Bródnie czy w zoo. - Gdzieś przy lwach. Nagroda za spacer w tłumie, w upale, po pękającym od korzeni asfalcie. Szare pieczarki, piekący keczup i te bardzo cienkie serwetki, które namakały keczupem, kleiły się do bułki, i dopiero po wzięciu gryza orientowaliśmy się, że zjedliśmy kawałek z serwetką. A na ziemi leżały topolowe robale - wspomina Barbara Piotrowska.

Hot dog bez parówki

Alternatywnym rarytasem (choć niektórzy twierdzą, że wręcz wcześniejszym) przygotowywanym w polowych warunkach była bułka z pieczarkami. Za klasę samą dla siebie uchodziła ta z okienka na Nowomiejskiej, przy Rynku Starego Miasta. Bułka była wydrążona jak dziś te do hot-dogów ze stacji benzynowych i wypełniona farszem z pieczarek, cebuli, masła oraz czosnku. Oficjalnego przepisu oczywiście nie ma, a w internecie można trafić na spory dotyczące detali. Na przykład tego, czy natka pietruszki może trafić do wypełniającej bułkę mieszaniny, czy też niszczy całość.

Bułki z pieczarkami zostały jednak wyparte przez zapiekanki i dziś są już absolutną rzadkością. Za to ten drugi przysmak wytrzymał zmasowany atak kuchni azjatyckiej i późniejszą ofensywę kebabów. Przyczep było coraz mniej, ale niektóre przetrwały nawet do XXI wieku.

- Pamiętam dobrze przyczepę na rogu Grójeckiej i Bitwy Warszawskiej. Korzystałem z niej regularnie między 1997 a 2001, ale była wcześniej bo mam jakieś mgliste wspomnienia z dzieciństwa, że zdarzała się kolejka. Zniknęła jakoś pewnie w połowie dwutysięcznych. Jadałem tam często, być może raz w tygodniu, bo stała obok przystanku, z którego po szkole jechałem do domu - wspomina Maciej Gołaszewski, od zawsze mieszkający w Ursusie. - Zapiekanki były duże, długie pewnie na jakieś 40 centymetrów, szerokie na 6-7 centymetrów. Dużo pieczarek i sera - rozmarza się. I dorzuca garść szczegółów: - Tylko jedna wersja do "wyboru". Wyglądały jak robione domowo czy manufakturowo, nie jakieś mrożonki ze sklepu - dodaje.

Później "zapieksy" straciły rynkową pozycję, ale złapały nowy oddech i do dziś istnieją w ramach ulicznego, kulinarnego fusion.

Ofensywa turecko-amerykańska

Gdy na placu Konstytucji kilogramami sprzedawano sajgonki, a z przyczep kempingowych podawano bułkę za bułką, do Warszawy przyjechał Maho A. Kazkondu z Turcji. Była pierwsza połowa lat 90. Maho chciał dotrzeć do Niemiec, postrzeganych jako raj na ziemi. Został, gdy zrozumiał, że wie coś, czego tutaj nie wiedzieli - że mięso pieczone na obrotowym kiju może być pyszne. Jego historię dwa lata temu opisał portal natemat.pl kreśląc sylwetkę człowieka, który dziś zarabia miliony na produkcji kebabowych półproduktów dla fastfoodowych barów. Pierwszy taki bar założył właśnie Maho A. Kazakondu przy Dworcu Centralnym.

- Już sam widok tego kręcącego się mięsa sprawiał, że chciało się tego spróbować - wspomina na facebooku Marcin. Tego samego zdania były całe rzesze warszawiaków. Kluczem do sukcesu okazało się jednak nawet nie mięso i pikantny sos, ale to, że "kebsa" można było kupić także późno w nocy. Postoje przy Centralnym, dworcu Śródmieście, w okolicach Chmielnej i Nowego Światu błyskawicznie wpisały się w imprezową rutynę.

Dziś porównywalną popularnością cieszą się burgery. By odróżniały się od tych podłych, mrożonych, z lat 90. marketing pozbawił ich przedrostka ham. Grille z okrągłym kotletem kilka lat temu zaczęły wypełniać niewielkie lokale Warszawy. Zaraz po nich na podbój podniebień ruszyły food trucki. Najpierw właśnie z burgerami, dziś serwujące wszystko - od kuchni amerykańskiej, przez meksykańską po włoską.

Równolegle rodziła się moda na frytki belgijskie - kolejny przykład nowej, lepszej odsłony powszechnie znanego klasyka. Bo 20 i więcej lat temu uliczne frytki były synonimem najgorszego z możliwych mordercy wątroby. - Przypominam sobie frytkowe okienko na Nowym Świecie. Sprzedawała tam pani, którą nazywaliśmy Maryla Rodowicz. Wyglądała jak ona, tylko w wersji różowej. Jedzenie natomiast wyglądało jeszcze gorzej - to było ohydne, ociekające śmierdzącym tłuszczem - opowiada kulturoznawca, doktor Igor Piotrowski z UW. I radzi, żeby przyjrzeć się jeszcze samym budkom, bo infrastruktura to historia równie fascynująca jak przygotowywane w niej posiłki.

Słoweński hit eksportowy

Prawdę mówiąc ten tekst powstał właśnie dzięki infrastrukturze. Zaczął się bowiem tam, gdzie budki kończą: na Noteckiej 4. Jest skład staroci Zarządu Dróg Miejskich. Między magazynami z falistej blachy, rosłymi topolami i stertami zużytych słupków ulicznych dogorywają też stare budki, które kiedyś stały na stołecznych ulicach.

Niektóre mają jeszcze wyklejone na szybach menu. Ceny niewysokie. Sajgonki bez mięsa 3 sztuki 3,50. Wieprzowina brokułowa 6.

To typowe białe klocki z czerwonym napisem "dania fast food", które restaurator kupował zapewne z katalogu, wraz od razu z wymalowaną na ścianie "marką". Jest kilka nietypowych konstrukcji, pewnie samoróbek lub pochodzących z krótkich serii. Ale większość to K67 - w Polsce kiosk-symbol lat 90., który tak bardzo opatrzył się ludziom żyjącym w tych czasach, że nie zauważają go jak powietrza czy nieba.

A K67 to projekt nie byle jaki. Powstał w 1966 roku, w pracowni Słoweńca Sašy J. Mächtiga. Chodziło o stworzenie niedrogiego obiektu, który będzie mógł funkcjonować samodzielnie lub łączyć się w większe "aglomeracje". Produkt z tworzywa sztucznego powstawał przez ponad 20 lat w fabryce w niewielkim słoweńskim mieście Ljutomer. Gdyby zrodził się na Zachodzie, dziś byłby ikoną designu. A że masowa produkcja tego specyficznego, nieco futurystycznego, kosmicznego modelu trafiała głównie do Europy Wschodniej, dziś jest on tylko historią, a nie historią wzornictwa przemysłowego.

Marcin Chłopaś /r

Pozostałe wiadomości

Auto ciężarowe, dwa busy i samochód osobowy. W środę rano na autostradzie A2 doszło do poważnego wypadku. Są ranni, trasa jest zablokowana.

Karambol na A2. Kilka osób rannych, autostrada zablokowana

Karambol na A2. Kilka osób rannych, autostrada zablokowana

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Policjanci ze Śródmieścia zatrzymali czterech obywateli Turcji, w tym podejrzanego o brutalny atak nożem. 23-latek usłyszał już zarzuty: usiłowania spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, posiadania narkotyków oraz kierowania samochodem pod ich wpływem.

"Wyciągnął nóż i brutalnie dźgnął nim 35-latka w klatkę piersiową"

"Wyciągnął nóż i brutalnie dźgnął nim 35-latka w klatkę piersiową"

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Sąd przedłużył areszt kierowcy, który w sierpniu na Mokotowie potrącił pieszą i wjechał w ludzi stojących na przystanku. W wypadku zginęły dwie kobiety, kilka kolejnych osób odniosło obrażenia. Śledztwo – jak przekazuje prokuratura – znajduje się w fazie końcowej.

Zginęły dwie osoby, cztery trafiły do szpitala. Nowe informacje w sprawie tragicznego wypadku na Woronicza

Zginęły dwie osoby, cztery trafiły do szpitala. Nowe informacje w sprawie tragicznego wypadku na Woronicza

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Strażacy gasili we wtorek wieczorem auto osobowe, które zapaliło się na Trasie S8 w kierunku Gdańska. Pierwszą informację o pożarze otrzymaliśmy na Kontakt24.

Auto w ogniu na trasie S8

Auto w ogniu na trasie S8

Źródło:
Kontakt24, tvnwarszawa.pl

Nową nawierzchnię zyska ulica Myśliwiecka. Remont będzie się wiązał jednak z utrudnieniami. Zamknięta zostanie pętla Torwar. Autobusy zmienią trasy. Nieczynny będzie też parking hali COS Torwar. Dla kierowców wyznaczono objazd.

Zamknięta pętla Torwar. Utrudnienia dla kierowców i pasażerów komunikacji miejskiej

Zamknięta pętla Torwar. Utrudnienia dla kierowców i pasażerów komunikacji miejskiej

Źródło:
PAP

Autobus zaparkowany w niedzielę na terenie Uniwersytetu Warszawskiego stoczył się z górki i uderzył w taksówkę oraz budynek. Przy okazji obchodów Święta Niepodległości przechodziło tędy sporo ludzi, nikomu nic się nie stało.

Zaparkowany autobus stoczył się z górki. Uderzył w taksówkę i budynek

Zaparkowany autobus stoczył się z górki. Uderzył w taksówkę i budynek

Źródło:
tvnwarszawa.pl

W jednej z kamienic na warszawskiej Pradze odkryto ślady po dawnym areszcie komunistycznym. Inskrypcje więźniów mają zostać wpisane do rejestru zabytków.

Ślady po dawnym areszcie komunistycznym w kamienicy na Pradze

Ślady po dawnym areszcie komunistycznym w kamienicy na Pradze

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Ponad 300 milionów złotych ma kosztować renowacja i rozbudowa zabytkowych budynków Szpitala Dziecięcego Bersohn i Bauman w Warszawie. Będzie to nowa przestrzeń Muzeum Getta Warszawskiego ze stałą wystawą.

Zielone światło dla nowej siedziby Muzeum Getta Warszawskiego. Wiadomo, ile będzie kosztować

Zielone światło dla nowej siedziby Muzeum Getta Warszawskiego. Wiadomo, ile będzie kosztować

Źródło:
PAP

We wtorek, 12 listopada, w Sądzie Rejonowym w Pruszkowie odbyła się pierwsza rozprawa w sprawie byłego policjanta, który wraz z drugim funkcjonariuszem wiózł radiowozem nastolatki w Dawidach Bankowych. Doszło do wypadku, obie dziewczyny zostały ranne. Sprawa wróciła na wokandę po pięciu miesiącach. Prokurator i oskarżyciel posiłkowy wnioskowali o wyłączenie jawności procesu karnego. Obrona oskarżonego złożyła wniosek o przeprowadzenie mediacji.

Wieźli nastolatki, rozbili radiowóz. Pierwsza rozprawa w sprawie byłego policjanta

Wieźli nastolatki, rozbili radiowóz. Pierwsza rozprawa w sprawie byłego policjanta

Źródło:
tvnwarszawa.pl

23-letni kierujący przejechał swoim bmw przez skrzyżowanie ulic Serockiej z Komisji Edukacji Narodowej w Wyszkowie. Uszkodził znak drogowy i swoje auto. Policja pokazała nagranie ze zdarzenia, ostrzegając kierowców, którzy nie zdejmują nogi z gazu.

Przejechał przez rondo, uszkodził znak drogowy i swoje auto

Przejechał przez rondo, uszkodził znak drogowy i swoje auto

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Policjanci, którzy reanimowali rocznego chłopca podczas marszu 11 listopada, zostali nagrodzeni przez szefa MSWiA Tomasza Siemoniaka. Funkcjonariusze otrzymali nagrody finansowe.

Policjanci, którzy reanimowali rocznego chłopca podczas marszu, zostali nagrodzeni

Policjanci, którzy reanimowali rocznego chłopca podczas marszu, zostali nagrodzeni

Źródło:
PAP

W czwartek około południa Łukasz Ż. zostanie przekazany na granicy stronie polskiej – poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Piotr Antoni Skiba. Łukasz Ż. jest podejrzany o spowodowanie we wrześniu śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej.

Jest termin ekstradycji Łukasza Ż.

Jest termin ekstradycji Łukasza Ż.

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Na Lotnisku Chopina w ręce straży granicznej wpadły dwie osoby. Konflikt z prawem miał mężczyzna, który przyleciał ze Stambułu. Ścigany był Europejskim Nakazem Aresztowania. Z kolei kobieta, poszukiwana czerwoną notą Interpolu za przestępstwa narkotykowe, chciała lecieć do Londynu. Oboje podróż zakończyli w areszcie.

Ścigani za granicą zatrzymani na lotnisku

Ścigani za granicą zatrzymani na lotnisku

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Do tragedii doszło w niedzielę w Skaryszewie. Jak wynika z ustaleń policji, 17-latek wjechał autem w ogrodzenie. Nie miał prawa jazdy. Samochodem podróżowało czterech nastoletnich Bułgarów, trafili do szpitala. Jeden z nich nie przeżył. Śledztwo w sprawie prowadzi prokuratura.

17-latek wjechał w betonowe ogrodzenie. Zmarł nastoletni pasażer

17-latek wjechał w betonowe ogrodzenie. Zmarł nastoletni pasażer

Źródło:
tvnwarszawa.pl,, PAP

31-latek w plecaku miał grzybnię halucynogennej łysiczki kubańskiej, a w mieszkaniu gotowe, już ususzone grzyby tego gatunku. Mężczyzna usłyszał zarzuty. Grozi mu do trzech lat więzienia.

Poważny zarzut z powodu grzybków

Poważny zarzut z powodu grzybków

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Mężczyzna z powiatu ciechanowskiego po raz drugi padł ofiarą internetowych oszustów. Kilka miesięcy temu stracił tysiąc złotych. Teraz dostał ofertę odzyskania pieniędzy i wpadł w kolejną pułapkę. Tym razem stracił 50 tysięcy złotych.

Chciał odzyskać tysiąc złotych, stracił 50 tysięcy

Chciał odzyskać tysiąc złotych, stracił 50 tysięcy

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Nie tylko zabezpieczali marsz. Stołeczna komenda informuje, że policjanci pomogli w poniedziałek sześciolatkowi, który zgubił się na stacji metra. Reanimowali też rocznego chłopca.

Roczne dziecko przestało oddychać, a sześcioletni chłopiec się zgubił. Pomogli policjanci

Roczne dziecko przestało oddychać, a sześcioletni chłopiec się zgubił. Pomogli policjanci

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Jeden z poszkodowanych potknął się, idąc Krakowskim Przedmieściem. Drugi leżał na chodniku w alei "Solidarności". Obaj doznali urazów głowy i trafili do szpitali. Policjanci pomogli też kobiecie, która na Chmielnej straciła przytomność i upadła. Wystosowali także apel.

Dwaj mężczyźni z urazami głowy trafili do szpitali. Apel policji

Dwaj mężczyźni z urazami głowy trafili do szpitali. Apel policji

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Marsz, organizowany przez narodowców, przeszedł przez stolicę pod hasłem "Wielkiej Polski moc to my". Wzięli w nim udział między innymi politycy PiS oraz Konfederacji. Według policji przemarsz był spokojny, choć zabezpieczono wiele, zakazanych w tym roku, materiałów pirotechnicznych. Były też kontrmanifestacje, między innymi "Za wolność Naszą i Waszą!" oraz "Antyfaszyzm bez granic!", zorganizowane przez Koalicję Antyfaszystowską.

Marsz przeszedł ulicami Warszawy

Marsz przeszedł ulicami Warszawy

Aktualizacja:
Źródło:
tvnwarszawa.pl, PAP

Według szacunków Stołecznego Biura Bezpieczeństwa w tegorocznym Marszu Niepodległości organizowanym przez narodowców wzięło udział około 90 tysięcy osób - przekazała po godzinie 17 zastępca rzecznika stołecznego ratusza Marzena Gawkowska. Według organizatorów, uczestników było "co najmniej 250 tysięcy". Policja nie komentuje danych o frekwencji.

Ile osób wzięło udział w marszu? Szacunki ratusza i organizatorów

Ile osób wzięło udział w marszu? Szacunki ratusza i organizatorów

Aktualizacja:
Źródło:
PAP