Lubi stołeczne autobusy i tramwaje. Irytują go psie kupy. Phillip Jolly, brytyjski chemik, podobnie jak wielu naukowców z zagranicy, wybrał Warszawę. Tutaj prowadzi badania, bo tutaj znalazł mentora.
W powszechnym przekonaniu najlepszym sposobem na rozwój zawodowy dla naukowca jest wyjazd z Polski na zachód. Lepsza infrastruktura, lepsze pieniądze, więcej inwestycji i więcej możliwości praktycznego wykorzystania wyników badań - takie są stereotypy. I pewnie tak jest w wielu dziedzinach. Ale są i takie, w których Polska może konkurować z całym światem. Naukowca z zagranicy pracującego w Polsce wcale nie jest trudno znaleźć. Phillip Jolly przyjechał do Warszawy dzięki programowi unijnemu Marie-Curie Skłodowska Actions.
- Przyjechałem do Warszawy, żeby rozwinąć specjalistyczną wiedzę w dziedzinie metatezy olefin (reakcje chemiczne, wykorzystywane między innymi w przemyśle paliwowym - red.). Na Uniwersytecie Warszawskim pracuje Karol Grela, który jest światowej sławy fachowcem w tej działce - mówi chemik Phillip Jolly z Wielkiej Brytanii.
Z ziemi niemieckiej do Polski
Przez jakiś czas mieszkał i pracował w Niemczech, ale postanowił rozwijać się pod okiem swojego mentora. W Warszawie, jak sam przyznaje, znalazł doskonałe warunki.
- Dostałem grant POLONEZ z Narodowego Centrum Nauki, przyznawany naukowcom z innych krajów, którzy chcą pracować w Polsce. To daje mi dobry, porównywalny z europejskim standard życia i zapewnia finansowanie badań przez dwa lata - opowiada Jolly.
Na tyle przyznawany jest grant, ale naukowiec nie wyklucza, że będzie chciał zostać w stolicy na dłużej. Miasto mu się podoba, choć nie uważa go za piękne.
Koszyki, starówka, dom mistrzyni
Jolly najbardziej lubi kręcić się w okolicy Hali Koszyki i Poznańskiej oraz spacerować po Starym Mieście i ulicy Freta, gdzie z emocjami przechodzi koło domu swojej mistrzyni - Marii Skłodowskiej-Curie. Śmieje się, że to klisza, ale nie umie się temu oprzeć. Podobnie jak widokowi Wisły ze skarpy na Starym Mieście.
- Warszawa to nie jest klasycznie piękne miasto, jak z obrazka. Ale są tu ładne miejsca i są wspaniali ludzie. Nie przesadzam, spotkałem tu ogromne rzesze otwartych, pogodnych osób. Mieszkałem w Niemczech i tam było zupełnie inaczej. W Heidelbergu ludzie wydawali się w większości zamknięci, konserwatywni - opowiada naukowiec.
Najwięcej takich ludzi znajduje na placu Zbawiciela, gdzie jest jego ulubiona knajpa. Twierdzi, że od kiedy jest w stolicy Polski zdobył wielu przyjaciół. W Niemczech to mu się nie udało.
Autobusy i kupy
Pytany, co można by przenieść z Warszawy do Wielkiej Brytanii, odpowiada, że świetny i tani jest stołeczny transport publiczny. - Za 110 złotych przez cały miesiąc mogę jeździć po całym mieście, to naprawdę świetna cena - chwali.
Dodaje jednak, że widzi też minusy. Podstawowym są psie nieczystości. Jolly opowiada, że to, co dzieje się pod koniec zimy, jest dla niego szokujące. To niby drobna rzecz, a radykalnie zmniejsza komfort życia w mieście. - Nie wiem dlaczego ludzie nie są dumni ze swojego najbliższego sąsiedztwa, nie dbają o nie. Każdego dnia widzę kogoś, kto zostawia bałagan po swoim psie. W Wielkiej Brytanii to też się zdarza, ale kary za to są tak wysokie, że ten problem jest marginalny - tłumaczy chemik. - Coś powinno się z tym zrobić również w Warszawie - dodaje.
Według raportu Krajowego Punktu Kontaktowego Programów Badawczych UE Warszawa jest liderem we współpracy z zagranicznymi naukowcami. Najwięcej pracuje ich w Instytucie Chemii Fizycznej PAN, Instytucie Biologii Molekularnej im. Marcelego Nenckiego oraz na Uniwersytecie Warszawskim.
Marcin Chłopaś