Pawilon handlowo-usługowy przy Targowej 18 powstał w 1970 roku. - Byłem w zarządzie budowy tych pawilonów, zainwestowaliśmy w nie własne środki. Było to jeszcze w czasach ponurej komuny, miałem ogromny kredyt, który spłacałem potem przez 20 lat - wspomina Edward Magdziarz, który od 40 lat prowadzi tu pracownię lamp artystycznych. - Teraz miasto wypowiada nam teren. Mamy się stąd wynosić - dodaje ze smutkiem.
Po sąsiedzku działa m.in. zakład kapeluszniczy ze 150-letnią tradycją, pracowania pozłotnicza i cukiernia. Wszystkie czeka taki sam los – umowy najmu rzemieślników z dzielnicą wygasają z końcem maja, a rzemieślnicy muszą się wynieść. W miejscu pawilonu przebiegnie jezdnia Trasy Świętokrzyskiej.
Z Targowej do Brukseli i Londynu
Pierwsze wrażenie po przekroczeniu progu pracowni lamp jest zaskakujące - panuje w niej bowiem... półmrok. Ale wystarczy zapalić światło, by zobaczyć dziesiątki lamp - podłogowych, stołowych, biurkowych, a także kinkietów i żyrandoli, białych i kolorowych, prostych i fantazyjnych, inspirowanych art deco, secesją, replik Tiffany'ego.
Każda z nich, to wiele godzin pracy. Są w całości wytwarzane są ręcznie, według tradycyjnych technik witrażowych. Niektóre składają się nawet z 2500 elementów. Ich podstawy wykonywane są z mosiądzu, który jest potem patynowany na brąz lub śniedź. Każdy szklany element ma swój numer. Wycina się je, obrabia i dopasowuje. Na koniec wszystkie części są lutowane. To długa i żmudna praca - wykonanie skomplikowanej lampy może potrwać nawet dwa miesiące.
Dziś Na Targowej znajduje się i pracownia, i sklep, ale przez 40 lat działalności Magdziarz prowadził kilka punktów. - Przez 28 lat miałem galerię na Nowym Świecie, przez kilkanaście lat w Brukseli i w Londynie. Pracowało tu 16 osób, a teraz zostały trzy, plus ja - mówi.
Lampy pana Edwarda były też wielokrotnie nagradzane i wyróżniane (m.in. złotym medalem na prestiżowym międzynarodowym festiwalu sztuki we włoskim Spoleto, gdzie w różnych formach sztuki konfrontowane są kultury amerykańska i europejska.
W 1998 roku dziennikarze amerykańskiej edycji "Newsweeka" uznali, że lampy w stylu Tiffany'ego z jego pracowni to najlepsze, co można przywieźć z Polski. W 1992 roku jego oświetlały polski pawilon z działami Franciszka Starowieyskiego i Jerzego Dudy-Gracza na światowej wystawie EXPO w Sewilli. Jego wyroby znajdują się w Muzeum Secesji w Płocku i w Muzeum Narodowym. Wiedzą i doświadczeniem chętnie dzieli się z młodymi pasjonatami tej niełatwej sztuki. Współpracuje z warszawskimi szkołami, organizuje bezpłatne staże i warsztaty dla dzieci, młodzieży i absolwentów szkól artystycznych. Przez lata zatrudniał w sumie ponad 100 osób, a wiele z nich otworzyło własne zakłady.
"Nie poddamy się"
Wszystko to może się zakończyć już za kilka miesięcy. - Miasto nas gnębi. Zwracamy się do władz, by się opamiętały. Z jednej strony pisze się o rewitalizacji rzemiosła, a z drugiej strony nas się po prostu likwiduje - mówi Magdziarz. I podkreśla, że zburzenie pawilonów będzie kolejnym etapem odbierania czaru praskiej stronie miasta.
- To już nie jest ta sama Praga, która kiedyś tętniła życiem. Wtedy co drugi lokal, to był zakład handlowy, albo rzemieślniczy. Teraz to są sklepy monopolowe i ciucholandy, a duże lokale pozajmowane są przez banki. Jeżeli każą nam się stąd wyprowadzić, nasze pracownie upadną. My w wieku 70 lat nie będziemy życia zaczynać w innym miejscu na nowo - rozkłada ręce.
Ale rzemieślnicy z Targowej nie zamierzają jednak składać broni już teraz. - Do stracenia mamy wszystko. Jeżeli nic się nie zmieni i będziemy musieli wynieść się z naszych pawilonów, będziemy walczyć i zaskarżać takie decyzje. Nie wykluczamy złożenia skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu – zapowiada Magdziarz.
Katarzyna Śmierciak