O pierwszych nieprawidłowościach pisaliśmy już w niedzielę. Wtedy to, jeden z internautów informował nas, że na Bemowie urna w lokalu wyborczym przy ul. Irzykowskiego była przepełniona, a głosy leżały luzem. To nie jedyny przypadek nieprawidłowości w Warszawie w czasie wyborów.
"Wkurzeni członkowie komisji"
O chaosie w komisjach wyborczych informowało również stowarzyszenie Miasto Jest Nasze. Andrzej Kozicki, kandydat na radnego z tego komitetu przekazał na Twitterze relację przewodniczącej jednej z obwodowych komisji wyborczych na Pradze Południe (chciała pozostać anonimowa).
"W środku nocy dowiedzieliśmy się, że system nie działa i drukowane protokoły nie zawierają niektórych partii i kandydatów. O 5:30 dowiedzieliśmy się, że na transport do urzędu trzeba czekać dwie godziny lub przyjechać samemu, ale nie wiadomo, ile to wszystko zajmie, bo urząd nie umie się zorganizować. Protokołów nie można było wywiesić, bo ich nie było. Pod urzędem były za to setki wkurzonych członków komisji i tysiące kartonów, które dotarły na miejsce prywatnymi samochodami (zamiast transportem z policyjną eskortą) i walały się kiepsko pilnowane po ziemi. Nikt nie wiedział, gdzie iść, ani co robić. Worki (niektóre komisje miały je rozprute) kazano nam położyć w holu, w którym czekaliśmy do ósmej rano, gdzie były byle jak oznakowane i rzucone razem do kupy. Do wydrukowanych protokołów moja komisja dopisywała ręcznie tabelkę z wynikami Rozenka, bo jej brakowało" - przytacza Kozicki.
"Totalny chaos organizacyjny"
Świadkiem pracy komisji wyborczej w tej samej dzielnicy był również Kuba Czajkowski ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, który był tam mężem zaufania.
- Był totalny chaos organizacyjny. O godz. 3.00 podjęto decyzję, że w wyniku błędu przy drukowaniu protokołów należy braki uzupełnić odręcznie i należy się podpisać pod protokołem, który był niezgodny z tym co przewiduje formularz wyborczy – relacjonuje Czajkowski.
Potwierdza też, że były problemy z transportem głosów. - Uzyskaliśmy informacje, że należy samochodami prywatnymi członków komisji zawieźć głosy do dzielnicowego biura wyborczego. Nikt nie był przygotowany na przyjęcie tak dużej liczby głosów. Nikt nie miał formularzy, czy protokołów zdania głosów - opowiada.
O workach z głosami zalegających przed urzędem informowała również na portalu społecznościowym kandydatka na prezydenta Warszawy Agata Nosal-Ikonowicz. Udokumentowała to zdjęciem:
"Nie słyszałem o rozprutych workach"
O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy policję i Państwowa Komisję Wyborczą. - Policjanci przez całą noc zabezpieczali wszystkie komisje wyborcze w Warszawie. Było to nasze standardowe działanie w takiej sytuacji. Rano również patrole były przy komisjach - mówi Joanna Węgrzyniak z komendy na Pradze Południe i zapewnia, że wybory przebiegały spokojnie.
Iwona Jurkiewicz z Komendy Stołecznej Policji podaje, że dochodziło jedynie do drobnych incydentów. – Docierały do nas informacje, że ktoś zdziera plakaty wyborcze, czy roznosi naklejki z wizerunkami kandydatów, jednak nikt nie został zatrzymany. Nic nam nie wiadomo o porozrzucanych kartach do głosowania – twierdzi Jurkiewicz.
Państwowa Komisja Wyborcza sprawę bagatelizuje. Przekonuje, że "nie odnotowała poważnych nieprawidłowości", potwierdza jedynie "drobne incydenty". - O brak transportu dla wypełnionych kart do głosowania proszę pytać wójtów i burmistrzów. Nie słyszałem o rozprutych workach z głosami - ucina Jacek Zakrzewski z biura prasowego PKW.
lata/b