Przez blisko trzy godziny były wicedyrektor Biura Gospodarowania Nieruchomościami w stołecznym ratuszu objaśniał sądowi meandry warszawskiej reprywatyzacji. Do zarzutów, które postawiła mu prokuratura, nie zdążył się jednak odnieść.
To była druga rozprawa w najważniejszym procesie dotyczącym reprywatyzacji, jaki toczy się przed stołecznym sądem. Jedną ze spraw, nad którą będzie pochylał się sąd, jest zwrot wartej miliony działki na placu Defilad.
Podczas wtorkowej rozprawy najpierw prokurator Rafał Jaroch dokończył odczytywanie zarzutów z aktu oskarżenia, na co zabrakło mu czasu w miniony piątek, gdy proces się rozpoczynał.
Potem sędzia Janusz Zalewski oddał głos najważniejszemu oskarżonemu - Jakubowi Rudnickiemu (zgadza się na publikację swojego nazwiska). Były zastępca dyrektora Biura Gospodarowania Nieruchomościami był najważniejszą osobą odpowiedzialną za reprywatyzację w stołecznym ratuszu.
We wtorek mówił przez ponad dwie i pół godziny. I wydaje się, że dopiero zaczął.
"Nie mam elementarnego zaufania"
- Jednoznacznie, kategorycznie nie przyznaję się - oświadczył na wstępie poproszony przez sąd o ustosunkowanie się do ośmiu zarzutów, które postawiła mu Prokuratura Regionalna we Wrocławiu. Najpoważniejszy dotyczy żądania i przyjęcia łapówki ponad 30 milionów złotych za niezgodną z prawem reprywatyzację działki na placu Defilad pod przedwojennym adresem Chmielna 70.
Od odniesienia się do tego zarzutu Jakub Rudnicki planował rozpocząć swoje wyjaśnienia. Zanim jednak przeszedł do konkretnych spraw, pozwolił sobie na kilka zdań wstępu.
- Zanim zacznę odpierać te z pozoru poważne zarzuty, chciałbym na początku wskazać, iż nie mam elementarnego zaufania do ludzi oskarżających w tej sprawie - oświadczył Rudnicki. Przypomniał opisaną przed laty przez media historię umorzonego dochodzenia. Jego przedmiotem było podejrzenie, że jeden z oskarżających go prokuratorów (wówczas, czyli w 1998 roku) posiadał przy sobie marihuanę.
Podkreślił, że jego zdaniem istnieje silne podejrzenie, że Robert Nowaczyk (inny oskarżony - adwokat, który poszedł na współpracę z prokuraturą) został nakłoniony przez prokuratorów do składania wyjaśnień obciążających między innymi Rudnickiego i jego rodziców.
Gdy wydawało się, że po tych zastrzeżeniach, były dyrektor BGN przejdzie do sedna, on rozpoczął wykład o meandrach reprywatyzacji.
Daleko od meritum
Następne dwie godziny poświęcił na tłumaczenie, czym jest dekret Bieruta, dlaczego po wojnie państwo zabrało ludziom ich własność i w jaki sposób po upadku komunizmu doszło do ich zwracania.
Szczegółowo opisał procedurę wydawania decyzji przez urząd, obieg dokumentów, zadania poszczególnych pracowników ratusza.
- Nie było żadnej, podkreślam, żadnej możliwości, żeby kogoś przymusić do parafowania projektu decyzji, jeżeli którykolwiek z pracowników z tego łańcucha uznał, że jest on niezgodny z prawem – podkreślał Rudnicki. - W okresie mojej pracy w BGN podpisałem ponad 1,5 tysiąca decyzji. I w żadnej sprawie, żaden z pracowników nigdy nie uznał, zgodnie z wyżej wymienionymi procedurami, przepisami, regulacjami, że jakakolwiek decyzja miała być niezgodna z prawem - zaznaczył.
Nieco ponad godzinę po rozpoczęciu wykładu, sąd zaczął się niecierpliwić. - Moglibyśmy przejść do meritum - zapytał sędzia Janusz Zalewski.
- To [o czym mówię - red.] ma kolosalne znaczenie. Ja od trzech lat o niczym innym nie myślę - odparł Rudnicki.
I mówił dalej.
Panowie z CBA i z ABW
- Chcę, żeby wysoki sąd wiedział, że ilość kontroli, śledztw i innych postępowań, które rokrocznie były przeprowadzane w BGN, była taka, że niejednokrotnie naczelnik przychodził i pytał mnie, gdzie ma posadzić panów z CBA. Na moje stwierdzenie, że w pokoju gościnnym, padała odpowiedź: "Nie da się, bo tam siedzą panowie z ABW". "No to może do sali konferencyjnej?”". "No, ale tam siedzi wydział kontroli wewnętrznej urzędu miasta" - relacjonował Rudnicki. I dodał: - Chciałem powiedzieć, że kiedy była niezależna prokuratura, to te postępowania były umarzane. Dopiero, kiedy do władzy doszła "dobra zmiana", jak królik z kapelusza okazało się, że cały proces reprywatyzacji to jest wielkie szambo - stwierdził.
Podkreślił jednocześnie, że urząd, którego był wicedyrektorem zajmował się jedynie zwrotem gruntów, nigdy zwrotem budynków. - To nie mój podpis decydował o losach lokatorów kamienic. Decyzje o zwrocie budynków podejmowało Samorządowe Kolegium Odwoławcze lub Ministerstwo Infrastruktury - powiedział we wtorek przed warszawskim sądem okręgowym Jakub Rudnicki oskarżony o korupcję przy reprywatyzacji m.in. działek przy PKiN.
Na to, żeby odnieść do poszczególnych zarzutów prokuratury zabrakło we wtorek czasu. Być może starczy go na kolejnej rozprawie w przyszły wtorek. Mecenas Beata Czechowicz obiecała sądowi, że postara się namówić swojego klienta, by nieco skrócił swoją wypowiedź.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl