Przemysław Pasek, szef fundacji Ja Wisła, ma dość urzędników z ratusza. 10 tysięcy złotych kary, które miasto nałożyło na fundację przelało czarę goryczy. W tej sytuacji Pasek rozważa poważnie wyprowadzkę z Warszawy.
Awanturę opisała środowa "Gazeta Stołeczna". Poszło o drewniany podest, który fundacja wystawiła obok portu Czerniakowskiego w ramach "Tańców na dechach". Po zakończeniu imprezy podest został z myślą o przyszłorocznej edycji wydarzenia. To nie spodobało się urzędnikom, którzy nałożyli na fundację 35 tys. złotych kary. Ostatecznie kwotę zmniejszono do 10 tys. zł, ale Ja Wisła nie dysponuje nawet taką sumą.
Dlatego jej szef zapowiedział, że rozważa wyprowadzenie się z Warszawy wraz z fundacją. – Nie chciałbym, ale obawiam się, że nie będzie innego wyjścia – mówi Przemysław Pasek w "Miejskim Reporterze" TVN Warszawa.
Pełnomocnik fundacji niepomocny
Spór o drewniany podest i 10 tysięcy złotych kary to nie pierwszy konflikt Paska z urzędnikami. Kilka lat temu fundacja sama domagała się powołania pełnomocnika ds. Wisły w ratuszu. Kiedy został on wreszcie powołany, zaczęły się problemy.
- To paradoksalna sytuacja – przyznaje szef fundacji - Współpraca z miastem jest naszym statutowym celem. Przez pierwsze lata odbijałem się od drzwi urzędów miejskich, każdy kolejny okazywał się niekompetentny w sprawie Wisły. Dopiero komisarz Kazimierz Marcinkiewicz powołał pełnomocnika. Początkowo pełnomocnik był bardzo słaby, stopniowo nabierał kompetencji i pieniędzy. Nagle okazało się, że działa przeciw fundacji, wręcz sabotuje jej projekty – relacjonuje Pasek i podaje konkretny przykłady - utrącenie projektu ław w kształcie jesiotrów na bulwarach. - Projekt wygrany, jego realizacja została uniemożliwiona przez pełnomocnika – przekonuje społecznik.
Zaprzecza, że jest to osobisty spór o władzę nad Wisłą. - Fundacja nie zamierza rządzić. Marcinkiewicz proponował mi stanowisko pełnomocnika, ale nie chciałem – przypomina Przemysław Pasek i deklaruje, że nadal widzi swoja przyszłość w fundacji pozarządowej, nie w ratuszu.
Pasek: nie ma współpracy, jest sabotaż
Atmosfera na linii działacze społeczni-urzędnicy jeszcze nigdy nie była tak zła. - Nie ma żadnej współpracy. Jest sabotowanie działań i próba wyrzucenia fundacji z Warszawy – żali się Pasek i dodaje, że środki przeznaczane na Wisłę to tylko kropla w morzu potrzeb. Skala działań jest znikoma i dotyczy zaledwie dwóch z 60 kilometrów nadwiślańskiego wybrzeża.
Co musiałoby się zdarzyć, żeby Ja Wisła nie wyniosła się z Warszawy? - Musiałaby nastąpić szczera wola miasta na najwyższym szczeblu w dziedzinie współpracy z fundacją – odpowiada Przemysław Pasek - Miasto powinno przyznać się do Wisły nie tylko w czasie organizowanej na wzór święta "Trybuny Ludu". Święta Wisły, gdzie ściąga się łódki z Zalewu Zegrzyńskiego, żeby pani prezydent mogła przepłynąć się w tle żagielków, tylko codziennie i w 100 procentach – podsumowuje ironicznie.
Konflikt interesów
Według specjalistów konflikt był nieunikniony, bo interesy miasta i społeczników są rozbieżne. Wszyscy zainteresowani Wisłą oczekują czegoś innego.
- Początkowo wyglądało wszystko ładnie, potem zaczął się pogłębiać konflikt. Pełnomocnik reprezentuje przede wszystkim interesy ratusza i tu jest spięcie dwóch stron. Z jednej strony społecznicy, którzy kochają Wisłę, spędzają tam czas, z drugiej strony jest przedstawiciel urzędu powołanego, żeby przestrzegać prawa – twierdzi dr. Inż. Janusz Żelaziński, hydrolog, członek Komisji Wisły Warszawskiej.
Przedstawiciele ratusza nie przyjęli zaproszenia do "Miejskiego Reportera"
bako/ec