- Kamil J. usłyszał zarzuty, że działając wspólnie i w porozumieniu z Maciejem J. wziął udział w pobiciu czterech osób z użyciem niebezpiecznego narzędzia w postaci noża; w wyniku czego jedna zmarła, a pozostałe doznały ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu (art. 158 paragraf 2 i 3 i paragraf 159 kodeksu karnego) – powiedział nam w czwartek po południu Michał Dziekański, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
I dodał, że Kamilowi J. grozi do 10 lat więzienia. – Jeszcze dziś planujemy skierować do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie mężczyzny – zaznaczył Dziekański.
"Był już notowany"
Kamil J. był poszukiwany od niedzieli. Stołeczni policjanci zatrzymali go w czwartek rano.
- Przez kilka dni mężczyzna bardzo dobrze się ukrywał. Nie mogliśmy ustalić jego miejsca pobytu. Bardzo często je zmieniał. Został zatrzymany na terenie powiatu wołomińskiego. 27-latek znany jest policji. Wcześniej był już notowany za podobne przestępstwa – mówiła na antenie TVN24 Joanna Banaszewska z mokotowskiej policji.
Kamil J. to starszy brat Macieja J., który wcześniej usłyszał podobne zarzuty (również grozi mu do 10 lat więzienia). Prokuratura nie ujawnia, czy obaj mężczyźni przyznali się do winy.
Policja zatrzymała 27-latka
Zatrzymali osiem osób
O sprawie pisaliśmy na tvnwarszawa.pl. Do zdarzenia doszło w świąteczną noc z soboty na niedzielę. Jak informowała stołeczna policja bójki miała miejsce przy ul. Bachmackiej między godziną 3 a 4. W jej wyniku cztery ranne osoby zostały przewiezione do szpitala. Jedna z nich zmarła, dwie inne odniosły poważne obrażenia.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że poszkodowani wracali ulicą z pasterki głośno śpiewając. To nie spodobało się znajdującym się w mieszkaniu przy ul. Bachmackiej braciom J. Doszło do kłótni, wyzwisk, a potem do rękoczynów.
Na miejscu policja zabezpieczyła cztery noże. Po zdarzeniu zatrzymano łącznie osiem osób. Ale zarzuty usłyszała tylko jedna z nich - 25-letni Maciej J.
Policja i prokuratura wciąż wyjaśniają dokładny przebieg wydarzeń. Nie zdradzają szczegółów, aby nie szkodzić śledztwu. Nie podają, kto zadał śmiertelne ciosy.
"Poszło o błahą sprawę"
Reporterce TVN24 udało się dotrzeć do osoby udzielającej pierwszej pomocy mężczyźnie, który potem zmarł.
- Jeden z nich był bardzo poważnie ranny, do tego stopnia, że się przewrócił z drugiej strony bloku. Ci chłopcy wyzwali pomocy, ja byłem jedną z osób, które tej pomocy próbowały jej udzielić. Temu chłopakowi szczególnie, który potem zmarł - opowiadał na antenie TVN24 świadek.
Jego zdaniem najprawdopodobniej "poszło o jakąś błahą sprawę". - Nie żadne gangi. To byli przecież młodzi ludzie. Może za dużo wypili, trudno powiedzieć - przyznał.
Zobacz rozmowę reporterki TVN24 ze świadkiem zdarzenia:
Policja zatrzymała kolejną osobę
md/pm/ran/b