"Akcja ratunkowa trwała kilka dni"

"Z wyższych pięter hotelu Forum widać było ciała rozrzucone przez eksplozję. W mieście żal, zgroza, osłupienie"- pisał w swoim dzienniku Kazimierz Brandys, który 15 lutego 1979 znalazł się w okolicy Rotundy, wkrótce po tragicznym w skutkach wybuchu w banku PKO. We wtorek mijają 32 lata od tego wydarzenia.

- To była największa tragedia powojennej stolicy – mówił w "Witaj Warszawo" Michał Borkowski, który pracował 32 lat temu jako główny dyspozytor wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego.

- Akcja ratunkowa trwała kilka dni. Budynek się zawalił, w podziemiach mogli znajdować się ludzie. Około 100 osób trafiło do szpitala – wspominał Borkowski.

"Mieszkańcy oddawali krew"

Jak ratownicy koordynowali działa? - Porozumiewaliśmy się przez sieć radiotelefoniczą. Do akcji wysłano 70 proc. karetek - opowiadał Borkowski.

fot

2 tysiące ratowników

Wybuch nastąpił 15 lutego 1979 roku o godzinie 12.37. Śmierć poniosło 49 osób, a ponad 100 zostało rannych. Bezpośrednią przyczyną wybuchu był gaz, który wydobywał się z pękniętego zaworu gazociągu.

W walce o życie tych, którzy znaleźli się pod gruzami Rotundy, wzięło udział ponad dwa tysiące osób. Wśród nich: strażacy, milicja, wojsko oraz mieszkańcy Warszawy, którzy spontanicznie włączyli się do akcji niesienia pomocy.

Szybko przystąpiono do odbudowy zniszczonego budynku. Przyjął on klientów pod koniec października 1979 roku.

bf/wp/mz

Czytaj także: