Policja doprowadziła do komendy 45 osób, które protestowały przeciwko marszowi narodowców. Do incydentu z udziałem Obywateli RP doszło po południu przy Smolnej. Komenda stołeczna przekonuje, że znajdowali się zbyt blisko trasy przemarszu. Zatrzymani skarżą się na działania funkcjonariuszy.
W sobotę ulicami Warszawy przeszedł marsz organizowany przez środowiska narodowców. Przed godziną 15, w okolicach Smolnej 36 doszło do interwencji policji. Grupa Obywateli RP szybko trafiła do policyjnych radiowozów.
"Organizator zażądał reakcji policji"
"Należy pokreślić, że policja dokonała interwencji bezprawnie. Interwencji dokonano w związku z rzekomym zakłócaniem zgromadzenia cyklicznego, tyle, że tzw. Marsz Niepodległości jeszcze się nie zaczął, zaczął się o godz. 15, a policja dokonała interwencji o 14.40. Obywatele RP nie przebywali na trasie marszu" - podkreślili Obywatele RP w oświadczeniu przesłanym mediom.
- Policjanci doprowadzili do komendy grupę osób, które nie dostosowały się do żądań organizatora Marszu Niepodległości. Ten zażądał reakcji policji i tak się stało - tłumaczył nam po godz. 15 Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
Jak dodał, chodziło o usiłowanie blokowania legalnego marszu. Zatrzymane osoby przewieziono do komisariatu przy ulicy Dzielnej.
"Czynności z tymi osobami wykonywane są w jednej z warszawskich komend. Do jednostki doprowadzono 45 osób. Zakończono już czynności z większością z nich i opuściły one już komendę. Trwają czynności z ostatnimi trzema" - podała KSP na Twitterze przed godz. 18.
"Wrzucili wszystkich do suk"
Reporter TVN24 rozmawiał z osobami, która trafiły do komisariatu. - Był transparent na temat hańby, jaką jest maszerowanie ONR-u, czy też środowisk faszyzujących przez Warszawę i chwilę później pojawiły się zastępy policjantów. Zostałem "wyrwany" z ziemi i wsadzony do samochodu – relacjonował Tobiasz Budzyński.
- Zdołaliśmy wejść na skwerek przy Smolnej. Rozwinęliśmy pierwsze transparenty i otoczyła nas ciężkozbrojna policja. Zagrożono, że zostaniemy usunięciu siłą, bo jesteśmy demonstracją nielegalną, która jest zbyt blisko cyklicznej, kilkukrotnie to powtórzono – wyjaśniał Bartek Sabera. Jak zaznaczył, doszło do scysji z funkcjonariuszami. - Kilka osób było wynoszonych dość brutalnie. Ja zostałem dość brutalnie wrzucony do radiowozu, trochę jak worek kartofli – przekonywał. Wśród osób, które trafiły do komisariatu na Dzielnej był też dziennikarz "Polityki" Piotr Pytlakowski. - Policja trzy razy wezwała przez megafon do rozejścia, twierdząc, że zażądali tego organizatorzy, bo stoimy na trasie marszu zgłoszonego jako cykliczny, mającego pierwszeństwo. Myśmy stali dalej niż sto metrów, w związku z tym nie łamaliśmy tej ustawy – stwierdził. Według jego relacji, nagle na protestujących rzuciła się "cała armia policjantów". – Dość brutalnie szarpiąc, wynosząc, ciągnąć po ziemi, mnie złapali nie pytając, co ja tam robię, wrzucili wszystkich do suk, czyli furgonetek policyjnych – mówił Pytlakowski. Dziennikarz dodał, że zatrzymani usłyszeli zarzut z artykułu 52 kodeksu wykroczeń, czyli przeszkadzanie w odbyciu legalnego zgromadzenia. Sprawa ma teraz trafić do sądu. – Oświadczyliśmy tylko, że nie popełniliśmy zarzuconych nam czynów – dodał.
"Propagowanie faszyzmu"
- Kilku osobom zarzucano też propagowanie treści faszystowskich. Jednym z nich był Jerzy Kozłowski. - Chciałem zaprotestować przeciwko marszowi narodowców. Miałem baner na którym był cytat w postaci zdjęcia z marszu w Norymberdze w 1933 roku zestawionego z marszem z ONR-u. To uznano za propagowanie faszyzmu. Na banerze był też napis "Warszawa zhańbiona" - powiedział w rozmowie z reporterem TVN24.
Baner został zabrany przez policję. - Ja zostałem zatrzymany z takich zarzutem, że propaguję faszyzm, a potem przesłuchany w charakterze świadka. To trochę dziwne, bo formalnie byłem świadkiem we własnej sprawie - dodał Kozłowski. Po przesłuchaniu został wypuszczony.
"Czynności wyjaśniające"
Ale policja utrzymuje, że nikomu nie postawiono zarzutów. - Żadna z osób nie została zatrzymana, 45 osób zostało przewiezionych do jednostki policji, żadnej z tych osób nie przedstawiono zarzutu. Wobec wszystkich tych osób wykonano czynności związane z ustaleniem tożsamości celem wykonania dalszych czynności związanych z popełnieniem wykroczenia z artykułu 52 kodeksu wykroczeń, czyli zakłóceniu legalnego zgromadzenia. Natomiast w stosunku do dwóch osób wszczęto czynności wyjaśniające, nie stawiano żadnych zarzutów - powiedział komendant główny policji nadinsp. Jarosław Szymczyk.
Jak mówił, na jednym z banerów kontrmanifestantów pojawiły się elementy, które w ocenie policji związane są z propagowaniem treści faszystowskich. - Ale ten materiał będzie podlegał dopiero ocenie biegłego i prokuratury, dopiero wtedy podejmiemy dalsze czynności co do tych osób - zaznaczył.
Dopytywany był także o zatrzymanie jednej z manifestantek i niecenzuralne słowa, jakimi policjant "zachęcał" ją do wejścia do samochodu policyjnego. - Jeśli są to słowa wypowiedziane przez policjanta są nieakceptowalne i niedopuszczalne. Poleciłem już funkcjonariuszom Biura Kontroli KGP zbadanie tej sprawy. Jeśli ta sytuacja się potwierdzi wobec funkcjonariusza zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje służbowe, takich zachowań nie akceptujemy - stwierdził stanowczo Szymczyk. ran,PAP/b