Chodzi o malowniczy teren u zbiegu ulic Mehoffera i Strumykowej. Mieszkańcy tej okolicy marzą o małym parku, więc złożyli projekt w tegorocznej edycji budżetu partycypacyjnego. - To piękny teren, który należy do miasta. Rośnie tam około 140 drzew, więc chcieliśmy je uratować. Dzielnica wyraziła zgodę na mój projekt, ale tylko na części działki, na której rośnie... jedno drzewo - mówi Michal Salamon, autor wniosku. Pozostałe części, na których znajduje się ponad setka dużych, zdrowych drzew mają iść na sprzedaż. - Są tu brzozy, wierzby, klony jesionolistne i topole. Gatunkiem dominującym jest szlachetny dąb szypułkowy, niektóre osobniki mają ponad 200 cm w obwodzie - wylicza Salamon.
"To skandaliczna decyzja"
- To skandaliczna decyzja. Jest najlepszym przykładem dzikiej deweloperki, z której słynie Białołęka. Dla mieszkańców tej okolicy to jedyne miejsce, gdzie mogą przyjść i pospacerować. Sprzedaż tych terenów mogłaby oznaczać konieczność wycięcia około 140-160 drzew - komentuje radny dzielnicy Marcin Korowaj. W czwartek na terenie skweru prowadzono już pierwsze badania gruntu, co uchwycił na swoim nagraniu Korowaj. - Panowie nie chcieli powiedzieć, kto dokładnie zlecił im badania. Mówili tylko, że robią to na polecenie prywatnego inwestora, co słychać na filmie - dodaje. Mieszkańcy niepokoją się, że odwierty gruntu to pierwszy krok w stronę sprzedaży terenu i wycinki drzew. Aby temu zapobiec, napisali petycję do burmistrza Białołęki.
"Chcemy zachować zieleń"
"Zastanawia nas fakt, że w dzielnicy, w której tak szybko wzrasta liczba mieszkańców, nie przewiduje się żadnych enklaw zieleni służących rekreacji i wypoczynkowi. Zielone oblicze Tarchomina i Nowodworów, które przyciągnęło tak wielu nowych mieszkańców-podatników, zmienia się powoli w nieprzyjazną, betonową pustynię" - punktują w swoim liście. "Brak zagospodarowanej zieleni w najbliższym sąsiedztwie jest dodatkowym powodem, aby pozostawić to miejsce do użytku dla mieszkańców" - dodają.Zbiórka podpisów ruszyła w ubiegłym tygodniu. Po kilku dniach apel poparło blisko 300 osób. - Zainteresowanie mieszkańców jest duże, co mnie bardzo cieszy. Chcemy zachować to miejsce. Zrobić tu alejki i ławki. Więcej nam naprawdę nie potrzeba. Mamy nadzieję, że dzielnica przychyli się do naszej prośby - przyznaje Michał Salamon. Jak dodaje, petycja wpłynie na biurko burmistrza około 15 czerwca.
Co na to dzielnica?
Władze dzielnicy, choć pierwotnie faktycznie planowały sprzedać działki, dziś podkreślają, że ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. - W związku z wyżej wymienionym apelem, będziemy się przyglądać, z jakim zainteresowaniem ze strony mieszkańców spotyka się ten wniosek - informuje rzeczniczka dzielnicy Marzena Gawkowska. - Jeżeli okaże się, że duża grupa mieszkańców podpisze się pod petycją, co będzie oznaczało rzeczywistą potrzebę utworzenia terenu zielonego o większej powierzchni niż wskazana w obecnej wersji projektu, wówczas ponownie rozważymy zasadność sprzedaży działek na tym terenie - tłumaczy. Ważną wskazówką dla urzędników ma być samo głosowanie w budżecie partycypacyjnym i poparcie, jakie zdobędzie projekt Michała Salamona. Głosowanie rusza 14 czerwca.
"Radny nie ma racji"
Przedstawiciele zarządu ostro krytykują również radnego Marcina Korowaja. "Działka uwidoczniona na filmie przez pana radnego stanowi prywatną własność osoby fizycznej i nigdy nie należała do miasta. Co więcej - osoby wykonujące odwiert poinformowały pana radnego, że znajdują się na prywatnym terenie (...) Jednak ta wiedza nie pasowała do postawionej przez Marcina Korowaja tezy, więc ją zignorował" - czytamy w specjalnie opublikowanym oświadczeniu.
Władze Białołęki dodają, że na terenie ujętym przez radnego nie planuję żadnej wycinki, bo... nie jest to ich własność.
"Liczymy od Marcina Korowaja sprostowania i oszczerczych informacji, i przeproszenia za nie władz dzielnicy" - apeluje zarząd.
CZYTAJ TAKŻE: Wycinają rezerwat na Białołęce, bo nie mają pieniędzy na opał
Nielegalna wycinka drzew w rezerwacie
kw/sk