Metro Warszawskie pokazało, jak wygląda próba zadymiania na stacji drugiej linii Nowy Świat-Uniwersytet. W trakcie kontrolowanej akcji sprawdzane jest, czy pracownicy i sprzęt reagują właściwie.
- Zaczyna się od zapalenia świecy dymnej na peronie. Po chwili dym roznosi się i dociera do czujek pożarowych. Wtedy włącza się alarm pożarowy, a komunikaty głosowe systemu DSO ostrzegają o zagrożeniu i konieczności opuszczenia stacji - tak proces kontrolowanego zadymiania relacjonuje rzeczniczka Metra Warszawskiego Anna Bartoń.
Dodaje, że jest to też komunikat dla dyżurnego stacji, że musi kontrolować sytuację. - W praktyce za oddymianie odpowiadają jednak specjalne automatyczne systemy. Gdy czujki wykryją dym, włączają się wentylatory, które są zamontowane w wentylatorniach stacyjnych oraz tunelowych. Działają w sposób rewersyjny, to znaczy oddymiając, czyli wyrzucając dym na zewnątrz lub zasysając powietrze do środka i napowietrzając przestrzeń, w zależności od miejsca zadymienia - wyjaśnia Bartoń.
Próby odbywają się też na antresolach
Poprzez takie próby sprawdza się również, czy pracownicy postępują zgodnie z wdrożonymi procedurami i czy działa system detekcji i łączności. Kolejnym ważnym elementem jest ustalenie, czy właściwie funkcjonują systemy wspierające ewakuację. - Chodzi między innymi o schody ruchome, które przełączają się w tryb jazdy wyłącznie w górę (wskazując kierunek), by pasażerowie mogli łatwiej opuścić peron. Automatycznie otwierają się wówczas bramki biletowe - wskazuje rzeczniczka metra.
Próby zadymiania odbywają się również na antresolach stacji. Procedura wygląda podobnie, ale - jak zaznacza Bartoń - za odprowadzanie dymu odpowiadają wówczas systemy wentylacji lokalnej. Dym naturalnie rozchodzi się w strefie podsufitowej przez wyjścia na zewnątrz stacji.
Próby zadymiania odbywają się cyklicznie na stacjach pierwszej i drugiej linii metra w godzinach nocnych, wtedy kiedy pociągi nie kursują, a stacje są zamknięte dla pasażerów.
Kontrolowane zadymienia symuluje pożar w metrze. W historii warszawskiego to niezwykła rzadkość, ostatni przytrafił się dziewięć lat temu na stacji Politechnika. Rok po zdarzeniu komisja badająca awarię pociągu inspiro podała, że zawiniło jedno z urządzeń, a dym dostał się do środka pociągu, bo maszynista nie wyłączył wentylacji.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Metro Warszawskie