Nikola miała być ich trzecim dzieckiem, lekarze zapewniali, że dziewczynka urodzi się zdrowa. Komplikacje zaczęły się kiedy pani Magda przyjechała do szpitala. Po cesarskim cięciu dziecko trafiło na szczegółowe badania, według lekarzy konieczna była operacja. Nikola zmarła po pięciu dniach. Rodzice dziewczynki uważają, że do tragedii by nie doszło gdyby nie opieszałość lekarzy.
Pani Magda urodziła córkę 23 maja w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym. Przez całą ciążę wszystkie badania wskazywały, że urodzi zdrową dziewczynkę.
Kiedy kobieta zgodnie z planem przyjechała do szpitala, zaczęły się pierwsze komplikacje. Najpierw badania wykazały, że dziecko jest "dziwnie ułożone", później zaczęła krwawić. Według rodziców dziewczynki lekarz miał zbagatelizować problem stwierdzając, że "przy takim łożysku krwawienia się zdarzają". Pani Magda podkreśla, że podczas krwawienia przez dłuższy czas nie było przy niej ani lekarza, ani położnych.
"Zapytałam co się stało, powiedział, że nie wie"
Ostatecznie kobieta trafiła na salę operacyjną. Cesarskie cięcie trwało około 40 minut, a córka urodziła się w zamartwicy (niedotlenienie płodu). - Kiedy się obudziłam przyszedł lekarz, który prowadził całą moją ciążę i miał spuszczoną głowę, więc zapytałam co się stało, on powiedział, że nie wie - mówi pani Magda. - Mówił, że przyjeżdżają kobiety, których dziecko nie oddycha i udaje się je uratować, a tu pierwszy raz wyciągał dziecko w tak tragicznym stanie - dodaje.
Jak opowiada, dziecko po porodzie przetransportowano na Szpitalny Oddział Intensywnej Terapii Noworodków szpitala na Zaspie, a następnie do Szpitala Wojewódzkiego "Copernicus" w Gdańsku na szczegółowe badania. Na miejscu miało okazać się, że Nikola musi przejść operację żołądka. Córka pani Magdy zmarła po pięciu dniach.
Jak mówi kobieta, sekcja zwłok wykazała, że dziecko było zdrowe podczas przyjęcia jej do szpitala. - Dla mnie jest to nie do pomyślenia co tam się stało - ocenia.
- Gdybyśmy jechali w nocy, bo coś działo się nie tak, ale my pojechaliśmy rano na wywołanie porodu do szpitala, gdzie chcemy czuć się bezpiecznie i następnie dowiadujemy się o godz. 18.00, że akcja porodu zakończyła się cięciem cesarskim w trybie pilnym - podkreśla pan Dawid, ojciec dziecka.
Śledczy badają czy ktoś popełnił błąd
Rodzice dziewczynki o pomoc zwrócili się do śledczych. – Zarzucamy załodze szpitala zbyt późną reakcję lekarza i położnych oraz zatajanie wyników sekcji zwłok. Najbardziej boli nas brak ze strony kogokolwiek prostego słowa "przepraszam" – mówią rodzice.
Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz wszczęła postępowanie. Obecnie sprawę bada Prokuratura Regionalna. Trwają przesłuchania świadków: personelu szpitala oraz rodziców Nikoli.
- Prokuratura dąży do ustalenia przyczyn i mechanizmu zgonu dziecka, ale czynności są prowadzone pod kątem ewentualnego narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Śledztwo prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko komuś, nikomu nie zostały przedstawione zarzuty - powiedział prokurator Maciej Załęski, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.
Kierownik kliniki położnictwa Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego nie komentuje sprawy. Jak mówi obowiązuje ich tajemnica lekarska, a prokuratura prowadzi postępowanie, które wyjaśni sprawę.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: ws/sk / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: tvn24