Kto ma TVP, ten ma władzę? A może - kto ma TVP, ten traci władzę? Doświadczenie wskazuje, że prawdziwe jest to drugie stwierdzenie.
Wydawałoby się, że dzierżąc władzę w TVP, można dowolnie kształtować opinie niemal wszystkich Polaków-widzów telewizji publicznej i wpływać na to, jakie mają zdanie na temat rządzących.
Każdą sprawę można przecież przedstawić tak, by wyglądała korzystnie lub niekorzystnie. Jeśli więc ma się wpływ na to, co pokazuje TVP - która przecież dostępna jest w całym kraju - możnaby pomyśleć, że ma się za sobą rząd dusz.
Ale okazuje się, że to tak nie działa. Przynajmniej od kilku lat. Ostatnią ekipą, która władzę w mediach przekuła na polityczne poparcie Polaków, była lewica - za prezesury Roberta Kwiatkowskiego nie ukazała się w TVP np. słynna wizyta Aleksandra Kwaśniewskiego na grobach pomordowanych na wschodzie polskich oficerów.
Można pokazać, można nie pokazać
Widzowie TVP nie obejrzeli więc cierpiącego na "syndrom goleni prawej" Kwaśniewskiego, za to mogli niedługo - a był to czas prezydenckiej kampanii - obejrzeć równie słynny wywiad Piotra Gembarowskiego z Marianem Krzaklewskim.
- Telewizja potrafi niszczyć - tłumaczy medioznawca prof. Maciej Mrozowski, więc lepiej pewnych rzeczy nie pokazywać.
Ale i lewicy potknęła się noga, wraz z aferą Rywina, i przychylny obraz ekipy rządzącej w TVP przestał przekładać się na wyborczy sukces.
TVP nic nie daje?
Kontrola nad telewizją publiczną już nigdy potem nie przełożyła się na wymierne wyniki - zarówno w 2007 r. przedwyborcza konferencja CBA na temat posłanki PO Beaty Sawickiej, jak i ostatnio, gdy stale obecny w TVP Libertas nie dostał się do Parlamentu Europejskiego.
Czy oznacza to, że kolejne ekipy rządzące, łącznie z obecną prowadzoną przez Platformę Obywatelską, nie skuszą się już na TVP?
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24