Znów kontrowersje wokół decyzji prezydenta Stalowej Woli. 1. sierpnia nie podporządkował się decyzji wojewody i uruchomił syreny alarmowe o 11.55, zamiast - według zarządzenia - równo o 17, w godzinę "W" upamiętniającą wybuch Powstania Warszawskiego. Teraz wojewoda podkarpacki chce, by policja oraz ABW sprawdziły czy zmieniając godzinę nie złamał prawa.
Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji na 1 sierpnia 2009 roku o godz. 17 zarządził przeprowadzenie ogólnokrajowego treningu uruchamiania syren alarmowych. Jak napisano w specjalnym komunikacie miał on też "umożliwić jednocześnie upamiętnienie obchodów 65. rocznicy powstania warszawskiego".
Prezydent Stalowej Woli Andrzej Szlęzak zarządzeniu się sprzeciwiał - od wojewody domagał się, by zwolnił go z nałożonego obowiązku. Jak tłumaczył - nie chciał w ten sposób czcić rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, które w jego opinii było klęską militarną.
Ostatecznie syreny uruchomił, ale pięć godzin przed czasem.
Będą problemy?
Prezydent przez swoją niesoburdynację może mieć teraz problemy. Zdaniem Marka Góraka - dyrektora wydziału zarządzania kryzysowego i bezpieczeństwa w Urzędzie Wojewódzkim, Szlęzak nie miał prawa użyć systemu ostrzegania, bo wcześniej o takim zamiarze nie poinformował mieszkańców.
Podobnego zdania jest wojewoda podkarpacki Mirosław Karapyta. Chce, by sprawę zbadała policja i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Andrzej Szlęzak nie czuje się jednak winny i zarzuty wojewody nt. złamania prawa odpiera. - Jeśli wojewoda czuje zamach stanu, zagrożenie publiczne, to trzeba spotkać się w sądzie - oznajmił.
Źródło: Polskie Radio Rzeszów
Źródło zdjęcia głównego: TVN24