Każdego, kogo prosili o pomoc znają z nazwiska. Pamiętają, kto dał im obiecany węgiel, a kto kazał dopłacać za zużycie wody. – Rozliczenia wrzucimy do urn – zapowiadają mieszkańcy zalanych przez majową i czerwcową powódź terenów. Który burmistrz, wójt i radny może spać spokojnie? Józef z Furman: – Tylko ten, który zamiast rozdawać pralki przy kamerach, zapier*** z nami na wale.
W maju w gminie Gorzyce (powiat tarnobrzeski) pod wodą znalazło się ponad 1,2 tys. domów. Kiedy fala opadła, w czerwcu przyszła druga. Najgorzej było w Zalesiu Orzyckim, Trześni, Orliskach, Furmanach i Sokolnikach. – Wszędzie tu ciągle bałagan i jeden plac budowy. Od pięciu miesięcy rąk do roboty nie starcza – mówi majster, który przy ulicy Gorzyckiej w Trześni zbija właśnie dach dla teściowej Agnieszki Mularz.
Z myślą o wójcie
Jak wieczorem usiądę po całym dniu, to zaczynam myśleć o tym, jak do wójta z dziećmi po pomoc przyszłam, a on ręce rozłożył. Albo jak córki przez pięć tygodni na podłodze spać musiały. Po co do tego wracam? Żeby o naszym wójcie nie zapomnieć i na wyborach, przy urnie, pretensje zostawić. Agnieszka Mularz z Zalesia Gorzyckiego
Kobieta pilnuje ekipy codziennie „bo do zimy ma być zrobione jak obiecali”. – Tym się teraz tutaj ludzie przejmują. Ale jak wieczorem usiądę po całym dniu, to zaczynam myśleć o czymś innym. O tym, jak do wójta z dziećmi po pomoc przyszłam, a on ręce rozłożył. Albo jak córki przez pięć tygodni na podłodze spać musiały – opowiada pani Agnieszka. Po chwili dodaje: - Po co do tego wracam? Żeby o naszym wójcie nie zapomnieć i na wyborach, przy urnie, pretensje zostawić.
Na urzędującego wójta nie zagłosuje, bo on nie wie, co to znaczy dom stracić. – Z Gorzyc jest, a tam woda nie doszła – przypomina kobieta. Niedługo z mężem i córkami też będą gorzyczanami bo za rządowe pieniądze kupili tam M3. – Cudem się udało. Okolica nawet ładna. Bo wójt o swoje to dbać umie.
W mieście przy cmentarzu poprawiają drogę (inwestycja GDDKiA), w centrum kładą chodniki. – Trochę tu porządkujemy – przyznaje wójt gminy Gorzyce Marian Grzegorzek. Gdy Józef Kaput, 70-latek z Trześni, patrzy na te porządki, to nerwy go biorą. – Nam też chodniki obiecali do Sokolnik, ale wolą kłaść tam – żali się.
Ale to mniejszy problem. Najwięcej pretensji do samorządowców mieszkańcy zalanych w maju i czerwcu gorzyckich wsi mają o nierówne traktowanie i niespełnione obietnice finansowe. – Łganie po prostu dla rozgrywania powodzią politycznej gierki – denerwuje się Kaput.
Urna na ocenę
Edyta, która w Sokolnikach od kilku miesięcy prowadzi sklep spożywczy, rozgrywana czuje się od pierwszego po powodzi zebrania z władzami. – Wójt powiedział wtedy, że każda rodzina dostanie pieniądze na dwie tony węgla. 1500 złotych. I, że za ten okres od 19 maja do 20 lipca nie będziemy płacić za wodę. Ale to były tylko gołe słowa. Ja mam zapłacić 390. A niektórzy to i po 500 zł. Koleżanka usłyszała dzisiaj, że na 1500 zł to jednak nie ma co liczyć. Dostaniemy po 700. Na co to starczy?
Wójt Grzegorzek broni się i odpowiada, że po prostu „tyle wyszło w przeliczeniu na poszkodowaną rodzinę”. – To są właśnie te pieniądze na osuszenie budynku, zakup opału, uregulowanie zwiększonych opłat za prąd i zużycie wody – tłumaczy. Zapewnia, że chodnik przy drodze też będzie. Tyle że w przyszłym roku. – Wierzę, że mieszkańcy dostrzegą nasz ogromny wysiłek. Ocenę wyartykułują przy urnach. Według mnie sytuacja nadal jest otwarta – wierzy Grzegorzek.
Obrażeni
Ale większość mieszkańców Sokolnik już nie. – Ostatnią szansę stara władza straciła u mnie jak szła czwarta fala. Gdyby nie nasza pani doktor, to by nas wtedy znowu zalało. W ostatniej chwili pojechała do gminy i powiedziała: jak ku*** nie dacie nam za pół godziny koparek, to przyjadę z ludźmi i was tu ukamienują – mówi jedna z mieszkanek Sokolnik. Zanim wróciła, koparki ponoć już były.
Ile w tym prawdy? – Parafianie mają żal, a wtedy mówi się wiele. Na Pana Boga też tu się wielu obraziło. Może i urzędników przerosła ta sytuacja, ale nie wiem czy ktokolwiek by sobie z nią poradził – zastanawia się ks. Marian Kondysar, proboszcz tutejszej parafii.
Dary za pobożność
Mieszkańcy tarnobrzeskiego osiedla Wielowieś, gdzie woda sięgała trzech metrów, też się żalą, ale inaczej. Od majowej powodzi złożyli już dwa doniesienia do prokuratury w sprawie nieumyślnego sprowadzenia przez władze bezpośredniego niebezpieczeństwa zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób. Od samorządowców domagali się ujawnienia listy nazwisk osób, do których trafiły dary. – Bo ja ich na przykład nie widziałem. A podobno tyle pralek było rozdanych przez siostry zakonne. Gdzie? – pyta Kazimierz Skiba z Wielowsi.
Przez pięć tygodni, jak woda jeszcze wszędzie stała, siedziałem u siebie na balkonie i patrzyłem jak łódki z darami pływają. Najwięcej dostawali ci, co blisko ołtarza stoją w niedzielę i najgłośniej śpiewają. Kazimierz Skiba
Opowiada jak jeden z duchownych po przejściu drugiej fali wyciągnął 10 kołder i pokazywał, że nic z nich nie zostało. – Ale dlaczego ich nie rozdał wcześniej? Przez pięć tygodni, jak woda jeszcze wszędzie stała, siedziałem u siebie na balkonie i patrzyłem jak łódki z darami pływają. Najwięcej dostawali ci, co blisko ołtarza stoją w niedzielę i najgłośniej śpiewają – denerwuje się Skiba.
„Tacy my niczyi”
W kotłowni ciągle stoi u niego woda. Mówi, że do zimy jakoś dom przygotuje, bo 100 tysięcy dostał i sobie poradzi, „ale na drugi rok, jak coś się stanie, chałupy remontował już nie będzie”. – Może i teraz bym nie musiał aż tak, ale tu z nami jest taki problem, że my jesteśmy niczyi. Na granicy miast. Jak wał remontowali to Sandomierz szedł z jednej strony a Tarnobrzeg z drugiej. 300 metrów podobno zostało, do których nikt nie chciał się przyznać. I tam w maju wał się posypał. Nie wiem czy to prawda – mówi.
Fakty przeplatają się na osiedlu z mitami. – Ja wiem, że ci, co mogli wtedy zrobić więcej teraz mówią o nas: płaczą na wszystko, bo tak im łatwiej. Ale politycy też do nas płakali. Jedni na drugich. A chodziło tylko o jedno. Tu społeczność prosta, tyle że nie taka głupia i oszukać przez dobroczyńców samozwańców się nie da. Na starą władzę nie zagłosuje, bo fala ją przelała – zarzeka się Kazimierz. Mieszkańcy żałują, że z lokalnymi samorządowcami nie rozprawili się jeszcze ostrzej. – Trzeba było założyć komitet wyborczy powodzian. Jak w Kędzierzynie-Koźlu – mówią.
„Władza oczy zamknęła”
Temu, który „przyjeżdżał, grał i obiecywał”, zostało zapamiętane też w Wilkowie (województwo lubelskie), zalanym przez powódź w 90 procentach. – A kto przyjeżdżał? Wszyscy. I tłumaczyli, że we wsi jeszcze normalnie będzie. Pieniądze dadzą, węgiel, pralki. Drogi wyremontują i most przy cmentarzu na Wszystkich Świętych – wylicza pan Wiesław, wilkowianin od dwóch pokoleń.
1 listopada na cmentarz szedł z rodziną po betonowej kładce, którą żołnierze ustawili kilka dni wcześniej. – Z tego się akurat z sąsiadami śmiejemy. Ale na myśl o tych innych obietnicach to krew mnie zalewa – przyznaje. Od jakiegoś czasu nikt niczego już mu nie obiecuje. W Wilkowie nie ma plakatów wyborczych. – Boją się, albo im nie zależy na tych paru głosach. Ale ja i tak pójdę. Sąsiad też. Żeby się rozerwać – deklaruje Wiesław.
W lipcu na drugą turę wyborów prezydenckich poszedł co drugi mieszkaniec gminy. – Ręce mieliśmy robotą zajęte, ale szliśmy, bośmy się obietnic nasłuchali. Dopiero później po gminie plotka się rozeszła, że nam obiecywali a do ucha swoim szeptali, że trzeba stąd jechać jak najszybciej bo smród tu nie do wytrzymania – tłumaczy 62-letni rolnik Jan Bulzak, którego rodzina też od pokoleń mieszka w Wilkowie. – Ciągle jeden wielki plac budowy, czasami przejechać się nie da. Ale przynajmniej wiadomo kogo rozliczyć za to wodolejstwo – dodaje.
Kto komu kłamał
Lista z pretensjami jest długa. Na co w Wilkowie skarżą się najbardziej? Na źle pomyślane terminy rozliczeń kolejnych transz rządowej pomocy, na to, że za pracę na wałach mąż, żona i trzech synów dostali po 1,2 tys. zł a matka z dzieckiem sześć tysięcy, na to, że jednemu władza dała laptopa a innemu tylko komórkę. – Niesprawiedliwość nas boli po prostu. I to, że za krzyżyk przy nazwisku to by wszystkich nas sprzedali. Jak stoimy – wyjaśnia Janina, sąsiadka Jana.
W Wilkowie obrażają się już nie tylko na polityków, którzy obiecywali więcej niż zrobili, ale coraz częściej na siebie nawzajem. Bo kłamał ponoć prawie każdy. – Ja za swój dom dostałem 93 tysiące. Całe życie zameldowany. Ojcowie tu pochowani. A przyjechał taki z miasta, co działkę tu miał i ruderę, w której nie mieszkał. Woda wszystko zabrała i 100 tysięcy przygarnął. Dużo tu takich. A tych, co wpisywali, że im pralki pozabierało i lodówki, których nigdy nie mieli jeszcze więcej – wylicza Jan. – Mam 62 lata i goły jestem. 2,5 hektara sadu na spalenie właśnie wyniosłem. Tu władza wie kto, co miał. A oczy zamknęła.
Swój swojemu uwierzy
Na zalanych przez wodę terenach nie liczy się, co władza robiła przed powodzią.Obrażone na samorządowców gminy Gorzyce, czy Wików to jednak nie reguła. Są miejsca, w których woda przerywała wały i jednocześnie umacniała lokalną władzę. Najłatwiej szło tam, gdzie wójt czy burmistrz przez powódź też tracili dobytek. Najbardziej namacalnym tego przykładem jest Sandomierz.
Woda zalała ok. 1 tys. domów w prawobrzeżnej części miasta. Dom popieranego przez SLD burmistrza Jerzego Borowskiego („Sandomierz Razem”) był jednym z nich. – Ja mu współczułam. Został w koszuli i sportowej marynarce. Utonęło mu wszystko. Nawet łódka, którą miał na krótkiej cumie – mówi jedna z pracownic informacji turystycznej w Sandomierzu.
Tylko to miasto
- Jesteśmy daleko w przodzie przed innymi. Z ościennych gmin słyszę, że zadbaliśmy o ludzi. Przy ulicy Flisaków (całkowicie zalanej w maju i czerwcu) dzieci właśnie wróciły do nauki w odbudowanej szkole. Mówią, że ładna – chwali się burmistrz. Po tej stronie ma wielu zwolenników. – Bo jest jednym z nas. Trzeba było go widzieć jak klął na służby ratunkowe, które w maju zostawiły go o 2 w nocy na wale. Albo żona na niego krzyczała, że dom go za mało obchodzi, tylko to miasto i miasto – mówi Michał, właściciel zalanego przez wodę warsztatu samochodowego.
Wiem, że kandydaci w wyborach, w tym moi konkurenci, próbują grać powodzią. Nie wiem tylko czy to uczciwe. Jerzy Borowski, burmistrz Sandomierza
Po drugiej stronie mostu Borowski też ma opinię dobrego zarządcy. Bo jak po powodzi odwołano przyjazd prawie wszystkich wycieczek i ruch turystyczny spadł o ponad 30 procent, to zgodził się na kampanię promocyjną, która miała uświadomić Polakom, że zabytkowa część miasta nie została zalana. – Gdyby nie ona byłoby znacznie gorzej. Spore pieniądze na to poszły - tłumaczy Jolanta Leszczyńska, wiceprezes tutejszego oddziału PTTK.
Ugrać kiełbasą
Sam Borowski skromnie mówi, że być może kilka rzeczy można było zrobić lepiej. Jego konkurenci w walce o posadę są tego pewni. – Są pytania, które w kontekście powodzi, obecnemu burmistrzowi nie tyle można, ile trzeba zadać – podkreśla kandydujący na ten urząd Marek Kwitek z PiS. A Mirosław Dziarek, kandydat PO na radnego powiatu sandomierskiego, też zachęca w kampanii do pamiętania o powodzi. „Przebrała się miarka. Głosujemy na Dziarka” – to jego hasło wyborcze.
– Wiem, że kandydaci w wyborach, w tym moi konkurenci, próbują grać powodzią. Nie wiem tylko czy to uczciwe – ironizuje Borowski i jako przykład podaje działalność komitetu „Kocham Sandomierz” z jego kandydatem Maciejem Skorupą na czele. Opowiada, że jeszcze dzisiaj jego członkowie jeżdżą do powodzian i rozdają im kiełbasę. – Ale teraz tych ludzi „na powódź” już nikt tak łatwo moim zdaniem nie weźmie – kończy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: www.tvn24.pl