- Nóżki zaczęły trochę krwawić. Może to dlatego, że ostatnio zaczęła więcej chodzić - mówi mama Karinki, której lekarze musieli amputować część odmrożonych stóp, po tym jak przez kilka dni błąkała się po lesie. Dziewczynka została wypisana ze szpitala w Białymstoku, ale co trzeci dzień musi wracać na zmianę opatrunku.
Przed wypisaniem dziewczynki lekarze proponowali ograniczoną dalszą amputację stóp Kariny. Usunięcie części martwych tkanek i ran oraz kikutów kości palców, miało pomóc w gojeniu ran po poprzedniej amputacji palców.
Doktor Janusz Popko, nadzorujący leczenie Karinki w Białymstoku stwierdził, że była to dość "radykalna" propozycja, na którą nie zgodziła się mama dziewczynki.
Niewygodne rozwiązanie
Jak wyjaśniła kobieta, jej sprzeciw jest oparty na konsultacji z lekarzami z Gdyni, którzy przez pewien czas leczyli dziewczynkę, kiedy jej stan był najpoważniejszy. On też przeprowadzili amputację. - Lekarze z Gdyni mówią, że trzeba miesiąc poczekać, aż wszystko się zagoi. Potem będzie można działać - mówi mama dziewczynki.
Wobec braku zgody na "radykalne" leczenie, lekarze z Białegostoku mówią, że mogą jedynie zmieniać opatrunki na krwawiących stopach dziewczynki. Wymaga to sterylnych warunków i musi być przeprowadzana w szpitalu. Mama Kariny narzeka jednak: - Dyrekcja powiedziała, że nie będą nas trzymać w szpitalu.
Dziewczynka musi wrócić do domu. - Postawili mnie w niezręcznej sytuacji. Nie mamy samochodu, a do szpitala daleko. 100 kilometrów w tą i nazad, to koszty - mówi kobieta.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24