Podrobiony wniosek o odrolnienie ziemi przeszedłby normalną procedurę i byłby zaakceptowany zgodnie z prawem - mówi RMF FM wiceminister rolnictwa Henryk Kowalczyk
Według wersji CBA, spreparowane przez agentów dokumenty o odrolnieniu działki na Mazurach nie mogły być zaakceptowane, bo celowo opatrzono je wadami prawnymi. Tymczasem odpowiadający w resorcie rolnictwa za przekształcenia gruntów wiceminister Henryk Kowalczyk (PiS) mówi radiu RMF FM: - Bez względu na to, czy byłaby to prowokacja, z korupcją czy bez korupcji, to ten wniosek by normalnie, w procedurze, przeszedł do końca.
- Aby wniosek nie przeszedł procedury, trzeba by np. oby narysować działkę, która będzie do odrolnienia na obszarze dobrych pół uprawnych, gdzieś w środku - tłumaczył Kowalczyk. Pytany przez radio o kwestię zasypywania jeziora i wycinki lasów, która też znalazła się w sfałszowanym wniosku, Kowalczyk odpowiedział, że te sprawy należą do resortu środowiska. Jego zdaniem takie błędy funkcjonariuszy CBA świadczą o fatalnym przygotowaniu akcji, skoro nie wiedzieli, kto za co odpowiada.
Według rozgłośni, warszawska prokuratura bada, jaką rolę odegrał Kowalczyk w aferze korupcyjnej w resorcie rolnictwa.
Tymczasem w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" Kowalczyk podaje dwie przyczyny, dla których nie można było rozpatrywać w ubiegły piątek wniosku o odrolnienie działki - przynęty CBA w akcji ws. korupcji w Ministerstwie Rolnictwa.
- Po pierwsze byłby to precedens. Ani razu nie zdarzyło się, by w czasie mojej nieobecności decydowano o sprawach, które nadzoruje. A tylko w tym roku przeszło przez moje ręce kilkaset takich wniosków. Po drugie - ja w ogóle nie przygotowałem tego wniosku na piątkowe posiedzenie. Nawet gdybym nie wyjechał, nie rozpatrywalibyśmy go. Przygotowałem cały pakiet innych wniosków o odrolnienie, ale tę działkę pod Mrągowem zamierzałem przedstawić dopiero na następnym posiedzeniu kierownictwa - mówi sekretarz. Dodaje, że Andrzej Lepper najprawdopodobniej tego nie wiedział.
Nie mogło dojść do podpisania wniosku o odrolnienie beze mnie - mówi Henryk Kowalczyk (PiS) "Gazecie Wyborczej". Tłumaczy, że po raz pierwszy miał kontakt z CBA, gdy biuro chciało obejrzeć dokumenty w departamencie gospodarowania ziemią, który mu podlega. Nie zaniepokoiła go kontrola dokumentów, gdyż uważał, że CBA chce sprawdzić któreś z ogniw, sygnujących owe akta.
Zarzuty Mariusza Kamińskiego , iż dokumenty miały poważną wadę prawną i żaden uczciwy urzędnik by ich nie podpisał, Kowalczyk odpiera. - Podpisałem dokumenty po sprawdzeniu tego, co do mnie prawnie należy. A należy do mnie sprawdzenie, czy jest zgoda wszystkich poprzednich ogniw w tym łańcuchu. Uznałem, że wszystko jest w porządku, i dałem pozytywną opinię. Nie można mi zarzucać, że dokumenty były podrobione. To tak, jakby pani mi zarzuciła, że dostałem w sklepie podrobiony banknot i się nie zorientowałem - wyjaśniał "Gazecie Wyborczej".
Sekretarz stanu podkreśla, że jeśli ktoś naciska na przyspieszenie procedury i powołuje się na jakiegoś polityka, to sprawa automatycznie staje się polityczna. - Gdyby do resortu przyszedł jakiś poseł z PiS, to jest oczywiste, że najpierw zwróciłby się do mnie, a nie do Jabłońskiego, związanego z Samoobroną - mówi "GW" rozmówca. Zatem nawet odrolnienie ziemi okazuje się sprawą polityczną.
Na pytanie co Andrzej Lepper tak "urzekło" w postawie Henryka Kowalczyka, zainteresowany odpowiada: "Może to, że cały czas mówię prawdę. Nieważne czy Leppera lubię, czy nie."
Gazeta w skrócie relacjonuje całą sytuację. Wedle CBA było tak: Dwaj panowie z otoczenia Leppera - R. i K. - chwalili się, że załatwią za łapówkę odrolnienie każdej ziemi. Żeby ich złapać, funkcjonariusze CBA udali biznesmenów, którzy chcą dać 3 mln zł za odrolnienie działki na Mazurach. CBA chciało wyśledzić, do kogo potem pieniądze te trafią.
Odrolnienie działki miało - wedle panów R. i K. - nastąpić na posiedzeniu kierownictwa resortu rolnictwa w ubiegły piątek. Wszystko było przygotowane. R. pojechał na spotkanie w ministerstwie, a K. miał przejąć walizkę z pieniędzmi po załatwieniu sprawy. Ale w ostatniej chwili panowie się wycofali, łapówki nie wzięli, a sprawa działki nie została rozpatrzona. CBA twierdzi, że to dlatego, że ktoś ich ostrzegł.
Inaczej rzecz przedstawia Lepper: CBA miała błędne dane, sprawa działki w ogóle nie miała być rozpatrywana w piątek. O tym, że spadła z porządku obrad, Lepper wiedział już w czwartek, bo nadzorujący tę sprawę wiceminister Henryk Kowalczyk z PiS miał być nieobecny. Lepper twierdzi też, że akcja z działką była prowokacją wymierzoną przeciw niemu, a jednym z dowodów jest to, że na piątkowym posiedzeniu kierownictwa resortu nie było żadnego z trzech wiceministrów z PiS.
Źródło: Gazeta Wyborcza, RMF FM