- Wiedziałem, że jest sprawa związana z płk. Aleksandrem L., ale nie wiedziałem o podejmowanych przez ABW "akcjach" - zapewnia Lech Kaczyński, zaprzeczając tym samym wcześniejszym słowom szefa MSWiA Grzegorza Schetyny, który w "Kropce nad I" mówił, że prezydent "był informowany o tym, jak prowadzone jest śledztwo" ws. nieprawidłowości przy likwidacji WSI.
- Muszę powiedzieć, że pan premier Schetyna jest pod tym względem znakomity, bo wie więcej ode mnie o tym, co ja wiem - komentował słowa szefa MSWiA prezydent Lech Kaczyński. Przyznał jednak, że o sprawie rzeczywiście był informowany, ale o tym jak jest ona prowadzona już nie (Grzegorz Schetyna mówił o tym w "Kropce nad I"). - Wiedziałem, że jest sprawa związana z pułkownikiem L., bo to nazwisko było mi znane, ale o tym, że będą jakiekolwiek akcje nie wiedziałem - podkreślał prezydent.
We wtorek w "Kropce nad I" wicepremier Schetyna mówił, że "postępowanie w sprawie, o której mowa, prowadzone jest od listopada 2007, a prezydent wiedział o nim tyle samo, co premier". - Lech Kaczyński był o wszystkim informowany, wiedział, czego prowadzone postępowanie dotyczy, jak jest prowadzone, wiedział też, że dotyczy osób, które są w komisji weryfikacyjnej - przekonywał Schetyna.
Jedenaście lokali - więcej niż cztery osoby
W związku z prowadzonym od listopada śledztwem we wtorek ABW przeszukała jedenaście lokali - m.in. byłego oficera WSW Aleksandra L. i dziennikarza Wojciecha S., oraz dwóch członków Komisji Weryfikacyjnej WSI: Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka. Członkom komisji nie postawiono żadnych zarzutów, przesłuchano ich jedynie w charakterze świadków. Z kolei Wojciechowi S. i Aleksandrowi L. przedstawiono zarzuty powoływania się na wpływy i żądania korzyści majątkowej w zamian za pozytywne rozstrzygnięcia Komisji Weryfikacyjnej WSI. Obaj nie przyznają się do winy.
- Jeszcze w środę do sądu trafią wnioski o zastosowanie aresztu wobec Wojciecha S. i Aleksandra L. - mówił po przesłuchaniach prokurator Robert Majewski z prowadzącego śledztwo warszawskiego biura ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Jak wyjaśnił Majewski, decyzja prokuratury wynika z powodu obawy matactwa i wysokiej kary grożącej za popełnienie zarzuconych przestępstw. Prokurator nie chciał jednak odpowiadać na wiele pytań dziennikarzy.
Jakie dokumenty i u kogo?
Nadal nie wiadomo na przykład w czyich domach funkcjonariusze ABW znaleźli tajne dokumenty i ile osób zamieszanych jest w całą sprawę. Wcześniej prokuratura informowała w komunikacie, że dokumenty o charakterze tajnym znaleziono w lokalach należących do trzech osób.
„Gazeta Wyborcza” dowiedziała się nieoficjalnie, że może chodzić o mieszkanie Piotra Bączka, ale on sam kategorycznie temu zaprzecza. - Żadnych dokumentów niejawnych nie posiadałem. W tym aneksu do raportu WSI – zapewniał w wywiadzie dla RMF FM b. asystent Antoniego Macierewicza. Według niego agenci wzięli z jego mieszkania „kilkanaście dokumentów archiwalnych dotyczących szeroko pojętej działalności służb specjalnych oraz nośniki elektroniczne”. Informacji "GW" nie potwierdziły inne media.
Bączek: U mnie nie było tajnych dokumentów Bączek mówił przed przesłuchaniem, że jego zdaniem, rewizje ABW w mieszkaniu jego i pozostałych osób to „prowokacja wymierzona w komisję weryfikacyjną oraz PiS”. - Zaznaczam, że jestem także asystentem posła Jacka Kurskiego, a przedtem miałem być doradcą w komisji ds. śmierci Barbary Blidy - zaznaczył. Jak dodał, nie zamierza rezygnować z prac komisji weryfikacyjnej, pozostanie też asystentem Kurskiego.
Pytany, czy możliwe jest, że z komisji wyszły przecieki z aneksu, stwierdził: - Jest możliwe, że jest szyta prowokacja wobec komisji weryfikacyjnej i osób współdziałających z komisją. Zaprzeczył też, by oficerom WSI oferowano transakcję: pozytywna weryfikacja w zamian za łapówkę. - Nikt z komisji weryfikacyjnej nie ma z nimi nic wspólnego. Za wszystkich dałbym się pokroić – zapewnił.
Po przesłuchaniu Bączek odmawiał komentarzy powołując się na tajemnicę śledztwa. Wcześniej informował dziennikarzy, że przyszedł do prokuratury ze szczoteczką i pastą do zębów "na wszelki wypadek" - nie był pewien, czy prokuratura nie zmieni jego statusu ze świadka na podejrzanego w sprawie.
Zarzuty odpiera też drugi z członków komisji, u którego funkcjonariusze szukali tajnych dokumentów. Leszek Pietrzak wchodząc do prokuratury wiedział, że będzie przesłuchiwany jedynie w charakterze świadka. - Z okazanych mi przez funkcjonariuszy ABW dokumentów wynikało, że śledztwo jest prowadzone tylko przeciwko Aleksandrowi L. oraz Wojciechowi S. - mówił Pietrzak. (CZYTAJ WIĘCEJ)
Wojciech S.: - U mnie takich dokumentów też nie było
Tajnych dokumentów ABW nie znalazła też ponoć u Wojciecha S. - tak przynajmniej twierdzi sam zainteresowany, który jeszcze we wtorek przekonywał, że funkcjonariusze wynieśli z jego domu archiwalne materiały dotyczące śledztwa w sprawie śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Informacje podejrzanego potwierdza jego adwokat Roman Giertych, który zapowiedział też, że złożył zażalenie na działania prokuratury "bo stosuje ona represje, a nie zabezpieczenia postępowania przygotowawczego". (CZYTAJ WIĘCEJ)
Spekulacji nie przerywa prokuratura: - Na temat rodzaju zabezpieczonych dokumentów nie będziemy udzielać informacji. Nie będziemy też mówili, u kogo dokładnie i jakie materiały zostały znalezione - ucinał w środę prok. Majewski.
Źródło: TVN24, "Rzeczpospolita", "Gazeta Wyborcza", PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24