Nowy projekt reformy zawodów prawniczych nie trafił jeszcze do Sejmu, a już budzi kontrowersje. Według "Rzeczpospolitej" plany Ministerstwa Sprawiedliwości są zupełnie inne od tego co zapowiadał premier Donald Tusk.
Według projektu ustawy do którego dotarł dziennik dostęp na aplikacje prawnicze ma być uzależniony od decyzji środowiska prawniczego. Dla zawodu sędziego, prokuratora i referendarza liczbę szkolących się będzie ustalał minister sprawiedliwości. A dla aplikacji adwokackiej, radcowskiej i notarialnej - same korporacje.
Założenia do ustawy zawierają też zasady przyjęcia na daną aplikację. Będzie to test. Osoba, która zda egzamin, ale z powodu braku miejsc nie zostanie przyjęta, będzie mogła zdawać inny egzamin. Jeżeli udowodni w ten sposób, że posiada wiedzę praktyczną, będzie mogła zostać doradcą prawnym (obecnie żadne egzaminy dla doradców nie są wymagane).
Zbigniew Ćwiąkalski w rozmowie z "Rzeczpospolitą" twierdzi, że wprowadzenie limitów wcale nie ograniczy dostępu do rynku młodym prawnikom. - Nabór będzie prowadzony w sposób racjonalny, w zależności od rzeczywistych potrzeb i możliwości szkoleniowych samych korporacji. Szkolenie aplikacyjne to przede wszystkim zdobywanie wiedzy praktycznej, na jednego patrona nie może więc przypadać 20 aplikantów - podkreśla minister.
Wraca stare
"Wraca stare" - tak pomysł Ćwiąkalskiego komentuje Zbigniew Ziobro. I zapowiada, że PiS będzie dążył w Sejmie do uchwalenia przepisów otwierających zawody prawnicze.
Są już gotowe dwa projekty takich ustaw. Obydwa budzą duże kontrowersje w środowisku prawniczym, gdyż dają doradcom prawnym bardzo szerokie uprawnienia - podobne do adwokackich.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24