Funkcjonariusze drogówki byli nie dalej niż 20 metrów od wypadku, ale motocykliście nie pomogli - opowiadają świadkowie wypadku pana Bartosza. Co więcej, policjanci sami mogli przyczynić się do wypadku, bo schowani w pasie zieleni zatrzymywali samochód ze środkowego pasa - ten, w który uderzył motocykl pana Bartosza, jadącego pasem lewym.
Do wypadku doszło na trasie wlotowej do Poznania. Trzy pasy w jednym kierunku, trzy w drugim - a na środku, na pasie zieleni zatrzymujący pojazdy do kontroli policjanci. Wątpliwości budzi tu wszystko: miejsce gdzie stali funkcjonariusze, to, że zza wzniesienia nie byli dla kierowców widoczni, i to, że zatrzymywali do kontroli po lewej stronie jezdni. A szczególnie ich zachowanie po wypadku.
- Wjeżdżając na wiadukt zobaczyliśmy policjanta, który wylatując na środek drogi chciał ściągnąć mini morrisa ze środkowego pasa na lewy - opowiada Damian Gierek, świadek wypadku. Jak uzupełnia Tomasz Sobierajski, który też widział wypadek, parę sekund później auto zaczęło zjeżdżać na lewy pas.
Jemu jeszcze udało się ominąć samochód. Panu Bartoszowi Wiechcińskiemu już się nie powiodło. - Próbowałem ominąć to auto, ale nie udało się, zabrakło mi kilka centymetrów, uderzyłem w tył, zostałem wyrzucony z motocykla i wylądowałem na środku drogi - mówi motocyklista.
Schowani za wiaduktem
Czy tak prowadzona kontrola nie spowodowała niebezpiecznej sytuacji? Policja uważa, że nie. - W naszej ocenie miejsce, w którym stali policjanci jest widoczne, oczywiście kierowca, który przekracza dopuszczalna prędkość może się tak tłumaczyć, że nie widział - mówi rzecznik komendy wojewódzkiej policji w Poznaniu podinsp. Andrzej Borowiak.
Jednak zdaniem eksperta, Ryszarda Fonżychowskiego ze stowarzyszenia "Droga i Bezpieczeństwo", było wprost przeciwnie: policjanci i ich radiowóz byli zasłonięci przez barierkę energochłonną, a gdy stawali się już widoczni dla kierowców, było już zbyt późno na wykonanie prawidłowego manewru.
Miejsce zatrzymania
Jeszcze więcej wątpliwości eksperta budzi miejsce, w którym patrol zatrzymywał kierowców - pas zieleni między jezdniami. W jego ocenie zatrzymywanie tam pojazdów jadących środkowym czy prawym pasem stwarzało niebezpieczeństwo dla pozostałych kierowców.
Jednak zdaniem podinsp. Borowiaka to na kierowcach spoczywa obowiązek zachowania ostrożności i prowadzenia pojazdu z taką prędkością, żeby zatrzymać go nawet przed najbardziej nieoczekiwaną przeszkodą. - Trochę zdrowego rozsądku, wiadomo, że auta jadące lewym pasem, tym najszybszym, jadą z jakąś prędkością i czy to był motocykl czy samochód, to już nie ma żadnego znaczenia. Moim zdaniem stworzyli ewidentne zagrożenie na drodze - komentuje całą sytuację Sobierajski, ten, któremu zatrzymywany samochód udało się ominąć.
Pierwsza pomoc
Ale największe kontrowersje budzi reakcja policjantów po wypadku. Dokładniej - jej zupełny brak. Strażak Dariusz Wojcieszak, który był na miejscu wypadku, opowiada, że policjanci byli 10-20 metrów od miejsca zdarzenia, a mimo to zajmowali się kontrolą drogową pojazdu, który zatrzymali. - Wiem na pewno, że policja nie udzielała pierwszej pomocy. Pomocy udzielali koledzy, czyli motocykliści, i brał w niej udział jakiś strażak, który przejeżdżał tutaj po cywilu - mówi Wojcieszak. Ten fakt jednak nie został wpisany do protokołu wypadku, mimo że świadkowie na to nalegali.
Postępowanie w sprawie wypadku jest w toku, ale sprawy udzielenia lub nie nikt nie porusza. - Nikt takiego argumentu i takiego zarzutu policjantom nie postawił. (...) Natomiast w ramach tego samego postępowania, jeśli będzie taka konieczność, to oczywiście wyjaśnimy tę kwestię - zastrzega naczelnik wydziału ruchu drogowego Józef Klimczewski.
- Myślę, że będziemy na drodze sądowej walczyć z tym, bo wydaje się że to, co zaprezentowała policja jest naganne - zapowiada pan Bartosz.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24