Temperatura sporu o książkę IPN wciąż spora. - Marszałek Piłsudski też nie przeszedłby przez lustrację, bo współpracował z Austriakami. Podobnie Dmowski, który był w rosyjskiej Dumie. Cała ta afera wokół Lecha Wałęsy to kompletne nieporozumienie – argumentował w „Kropce nad I” działacz opozycji w PRL Mirosław Chojecki.
Według Chojeckiego książka Sławomira Gontarczyka i Mirosława Cenckiewicza o Wałęsie jest tendencyjna. - Historycy nie powinni grać w żadnej drużynie. Obiektywizm jest trudny, ale tak daleko posunięty subiektywizm, jak w tej książce, dyskwalifikuje tych autorów jako historyków – argumentował. Musimy poznawać naszą historię, wiedzieć co się działo, jakie były rzeczywiste uwikłania – ale historyk nie powinien stać po żadnej ze stron – dodał.
Książki bronił jej recenzent, przewodniczący Kolegium IPN Andrzej Chojnowski. - Jest ona poświęcona jednemu fragmentowi, podana oglądowi przez pryzmat określonych, biurokratycznych źródeł. W tym fragmencie dochowali prawideł warsztatu historyka. Ale być może należałoby pójść w kierunku pełniejszej biografii - przyznał.
Nie zgodził się z nim Jan Lityński. – To nie jest bolesna prawda o Wałęsie, to kłamstwo. To dobrze skonstruowany akt oskarżenia na polityczne zamówienie. Wszystko, co było niepewne, każde kłamstwo interpretowano na niekorzyść oskarżonego – argumentował. Według niego nie ma koronnego dowodu przeciw Wałęsie – podpisu na zobowiązaniu do współpracy lub donosie.
Chojnowski przyznał mu – częściowo - rację: - Są dowody poszlakowe. Autorzy przeprowadzili procedurę badawczą, możemy wykazywać jej wady, ale trzeba się odnieść do konkretów, do metody, nie posługiwać się ogólnikami – przekonywał. Podkreślił, że nie mam mowy o twierdzeniu, że w latach 80-tych Wałęsa był na pasku SB. - To są bzdury. Żaden ruch masowy nie jest sterowany przez agenta – stwierdził.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24