Atak na polskich żołnierzy w Afganistanie nastąpił niespełna trzy tygodnie po tym, jak w reakcji na wypowiedź szefa polskiego MSZ, afgańscy bojownicy zagrozili odwetem na naszej misji wojskowej.
Na początku czerwca, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podczas konferencji prasowej w Kabulu powiedział, że Gulbuddin Hekmatiar, lider partii Hezb-e-Islami powinien być osądzony za zbrodnie wojenne. Przypomniał przy tym, że to ludzie Hekmatiara 21 lat temu zabili jego przyjaciela, brytyjskiego kamerzystę Andy Skrzypkowiaka.
- Hekmatiar nie został ukarany, ale mam nadzieję, że tak się stanie – powiedział Sikorski.
Wypowiedź szefa polskiej dyplomacji natychmiast odbiła się głośnym echem we wszystkich afgańskich mediach, wywołując skrajne reakcje. Z jednej strony słowa Sikorskiego wywołały aplauz mudżahedinów z Pandższiru, wrogo nastawionych do obozu Hekmatiara, z drugiej – ostrą reakcję partii Hezb-e-Islami.
Jej rzecznik Harun Zargun w wydanym oświadczeniu stwierdził, że bojownicy ugrupowania otrzymali rozkaz ataków na polskie wojska stacjonujące w Afganistanie. Ataki mają być zaś odwetem, bo Polska musi zapłacić za oskarżanie Gulbuddina Hekmatiara o zbrodnie wojenne.
Obrońca przed atakiem ZSRR, zbrodniarz wojenny?
Po wycofaniu wojsk radzieckich z Afganistanu, Hekmatiar dwukrotnie był premierem tego kraju. Kiedyś ostro zwalczany przez talibów, teraz w konflikcie z rządem obecnego prozachodniego premiera Karzaja.
Hekmatiar wielokrotnie był oskarżany o zbrodnie wojenne. W czasie ataku na Kabul w 1992 r. jego wojska dokonały masakry 50 tysięcy mieszkańców.
Obecnie Hekmatiar znajduje się na liście terrorystów poszukiwanych przez Stany Zjednoczone.
Po wydanym przez afgańskich bojowników oświadczeniu, polscy żołnierze nie skomentowali gróźb pod ich adresem. Bez zmian pozostały procedury bezpieczeństwa.
Ani szef MON ani dowódcy wojskowi z Afganistanu nie wiążą wypadku w pobliżu bazy Wazi-Khwa z wypowiedzią ministra spraw zagranicznych.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/PAP