Adam L. wyszedł z aresztu 23 grudnia. Siedział za napad na bank. Miał trafić do więzienia na 3,5 roku, jednak nie było dla niego miejsca, więc odzyskał wolność. Aż palił się do "pracy" - w miesiąc obrabował pięć placówek.
Adam L. wpadł we Wrocławiu. Teraz grozi mu 12 lat pozbawienia wolności.
Historia nietypowa
Zaczęło się w Opolu, zaraz po świętach. 29 grudnia ubiegłego roku i 6 stycznia Adam L., po sterroryzowaniu obsługi atrapą pistoletu, zabierał z placówek pieniądze. Powtórnie uderzył 13 stycznia w Gliwicach i 14 w Katowicach. 27 stycznia doszło do kolejnego rozboju na terenie placówki finansowej w Gliwicach. Ponieważ sposób działania przestępcy był podobny, policjanci wiedzieli, że szukają jednej osoby. Teraz wiadomo, że rabuś zaczął napadać niecały tydzień po opuszczeniu aresztu.
Napadał, bo go wypuścili
Wreszcie śledczy ustalili, że to 37-letni mieszkaniec Wrocławia, który zaledwie 23 grudnia ub. roku opuścił areszt. Siedział za podobny napad, do którego doszło w zeszłym roku we Wrocławiu. Wtedy po zatrzymaniu, zadeklarował dobrowolne poddanie się karze. Portal tvn24.pl dowiedział się nieoficjalnie, że miał trafić do więzienia na 3 i pół roku. Nie trafił, bo orzeczony areszt się skończył, a w więzieniu... nie było dla niego miejsca i odbywanie kary miało się zacząć z opóźnieniem. Teraz wrócił do celi. Raczej nie będzie miał szansy na ponowne dobrowolne poddanie się karze. Policjanci mają tylko nadzieję, że teraz do więzienia trafi prosto z aresztu.
Źródło: tvn24.pl, Bild.de
Źródło zdjęcia głównego: TVN24