- Boimy się, że w każdej chwili przyjdą także po nas - mówią w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" żołnierze Delty, plutonu, który ostrzelał afgańską wioskę Nangar Khel. Ich przełożonego oraz sześciu kolegów z Delty aresztowano pod zarzutem umyślnego zabicia czterech afgańskich kobiet i dwojga dzieci.
Prawie 30-osobowy pluton, należący do elitarnej jednostki "czerwonych beretów", stacjonuje w Bielsku-Białej. Żołnierze, którzy brali udział w ostrzale wioski, przyznają się do kłamstwa, ale twierdzą, że obecnie bezprawnie robi się z nich bandytów. Przedstawiają też własną wersję zdarzeń.
Strzelanie z moździerzy to standard
Według ich opowiadań, najpierw patrole polski i amerykański trafiły na dwie miny. Ujęto też dwóch talibów, w tym słynnego, od dawna już poszukiwanego terrorystę "Pumę". Sprzęt był uszkodzony, a w okolicy mogło być więcej talibów - obawiano się ataku, dlatego wezwano posiłki z bazy Wazi-Kwa. Wysłano "Deltę".
Dowódca polecił ostrzelać z moździerza punkty obserwacyjne talibów, położone na szczytach gór. - To standard. (...) To ci obserwatorzy na górze decydują, gdzie podkładać miny - tłumaczą żołnierze. - Jeśli strzelanie w górskie posterunki jest zbrodnią wojenną, to niech tam pojadą ci, co oskarżają, i spróbują przeżyć.
Winni, ale kłamstwa
- Wszystko było w porządku przez kilkanaście strzałów – opowiadają żołnierze. Dopiero po ostatniej serii zobaczyli przez lornetki, że z wioski wybiegają ludzie. Jeden z mężczyzn krzycząc i machając rękami dobiegł do żołnierzy i poinformował, że w osadzie są ranni.
Wtedy dowódca plutonu wydał polecenie, by wstrzymać ostrzał. W kierunku osady wyruszyły trzy hummery. – Co tam zobaczyliśmy to już wiadomo. Zabite i poranione dzieci, kobiety, makabra. Trupy poszarpane, ranni – wspominają żołnierze. Wezwano sanitariuszy.
Żołnierze w obawie przed konsekwencjami ustalili fikcyjny powód ataku - "z wioski szedł ostrzał, dlatego należało odpowiedzieć ogniem". - Teraz widać jaka to była głupota - przyznają żołnierze. Podczas akcji było Polaków i Amerykanów. - Nie mogło się nie wydać, że... ostrzału nie było - przyznają. Odpowiadają jednak za kłamstwo, nie poczuwają się do zbrodni.
Jak mogło dojść do takiej pomyłki? - Może moździerz się poruszył przed tą ostatnią serią, może zły ładunek miotający został założony (od niego zależy na jaką odległość leci pocisk), a może ładunek był wadliwy - rzucają domysły żołnierze.
Jak trzeba karać, niech karzą. Ale nie za zbrodnię wojenną. Człowiek może błąd popełnić. Niech ukarzą za błąd. Jesteśmy żołnierzami. Nie bandytami. Żołnierze
W czwartek Sąd Garnizonowy w Poznaniu aresztował siedmiu żołnierzy zatrzymanych w związku z akcją w Afganistanie, w której zginęli cywile. Prokuratura postawiła sześciu żołnierzom zarzuty zabójstwa ludności cywilnej. Grozi im od 12 lat więzienia do kary dożywocia. Siódmy z zatrzymanych usłyszał zarzut ataku na niebroniony obiekt cywilny, za co grozi od 5 do 25 lat pozbawienia wolności.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24