- Komunizm był szary i potwornie nudny, a "Hair" pokazywał coś kolorowego, muzycznie porywającego, i to nas fascynowało – wspomina Ludwik Dorn, przed laty hipis, a obecnie poseł PiS. W czterdziestolecie musicalu wspominali swoje wrażenia goście "Magazynu 24 godziny".
- To był dość skomercjalizowany obraz tej psychodelicznej rewolucji, która zaczęła się w Stanach Zjednoczonych i rozlała na świat – ocenił muzyk Tomek Lipiński. - Był napisany przez profesjonalnych twórców, a nie przez hipisów. Jednak, jako perfekcyjny muzycznie utwór, był pasem transmisyjnym dla tych czasów – dodał. Lipiński przyznał, że "koniec lat 60-tych to była gigantyczna przemiana obyczajowa w świcie". - Wypatrywaliśmy nowych rzeczy, a to co się działo w USA było najciekawsze - dodał.
Ludwik Dorn także przyznał się do fascynacji "Hair", ale zastrzegł, głównie muzycznej. – Era Wodnika, LSD – niespecjalnie mnie to interesowały – zapewnił. Według niego polskich widzów musicalu przyciągało to, czego nie mieli w "przaśnym i drobnomieszczańskim" komunizmie. - Nie mogliśmy wstąpić do normalnej partii opozycyjnej, a byliśmy buntem antysystemowym, bo komunizm był szary i potworne nudny. A tu coś kolorowego, muzycznie porywającego – i to nas fascynowało – tłumaczył.
Przy pełnej widowni
- Był w nas ogromny głód czegoś, czego tu nie było, w tej szarości i bylejakości. "Hair" nie było wprost wymierzone w władze – wtórował Lipiński.
Dyrektor teatru Roma, Wojciech Kępczyński dodał: - Coś wyzwolonego, kolorowego, wspaniałego. Musical, który przemówił językiem ulicy. Mówił o sprawach najważniejszych. Nie ma wątpliwości, że gdybym teraz wystawił "Hair", szedłby przy pełnej widowni.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24