Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił w poniedziałek zażalenia prawnika rodzin zmarłych i ostatecznie umorzył śledztwo przeciwko dr. Mirosławowi G. w sprawie śmierci trzech operowanych przez niego pacjentów. Adwokat rodzin zapowiedział już złożenie pozwów o zadośćuczynienie za błąd w sztuce lekarskiej.
Według pełnomocnika rodzin, mec. Rafała Rogalskiego, prokuratura nie zbadała sprawy wszechstronnie, a opinia biegłego prof. Zbigniewa Religi wskazywała na błąd w sztuce. Rogalski zapowiedział też, że przeciwko doktorowi G. wystosuje pozwy cywilne o zadośćuczynienie za błąd w sztuce.
Adwokat uznał, że sąd rozstrzygnął sprawę nierzetelnie i z pominięciem istotnych dowodów, m.in. opinii biegłych. Dodał, że działalność dr. G. bada lekarski rzecznik odpowiedzialności zawodowej.
Prokurator Radosław Wasilewski i obrońca dr. G. mec. Magdalena Bentkowska wnosili o utrzymanie postanowienia umarzającego śledztwo. Przekonywali, że wyjaśniono w nim wszystko i większość opinii biegłych nie potwierdza błędu w sztuce. Opinii prof. Religi prokurator odmówił "przymiotu wiarygodności, spójności i konsekwencji".
- Czuję wielką satysfakcję. Etyka zawodowa nie pozwala mi oceniać wystąpienia mego przeciwnika. Uważam, że sąd rozstrzygnął sprawę prawidłowo - mówiła dziennikarzom mec. Bentkowska.
Sędzia Renata Kopacz uzasadniała, że prokuratura po półrocznym śledztwie miała kompletny materiał, który oceniono prawidłowo stwierdzając, że brak dowodów na popełnienie przez lekarza zbrodni zabójstwa pacjenta - bo działał, by ratować jego życie. Nie wykazano też, by ewidentny błąd w sztuce, jakim było pozostawienie gazy w ciele operowanego Jerzego G., miał bezpośredni związek z jego śmiercią trzy miesiące później.
Błąd w sztuce
Mirosław G. usłyszał zarzut zabójstwa pacjenta i sprowadzenia bezpośredniego zagrożenia dla życia dwóch innych w lutym 2007 roku. Wcześniej został zatrzymany przez CBA.
Zarzut zabójstwa dotyczy sprawy śmierci Floriana M., który w listopadzie w szpitalu MSWiA miał wstawioną zastawkę serca, a już po operacji okazało się, że w ciele pozostawiono tzw. rolgazę. Według ustaleń śledztwa, protokół, w którym spisywano po operacji wszystkie używane sprzęty, nie wykazał braku jednej rolgazy, nic nie wykazało też echo serca przeprowadzone nazajutrz. Kolejne echo zrobione po tygodniu już budziło niepokój, więc dr G. zarządził natychmiastową reoperację i wyjął gazę. Pacjent zmarł po 3 miesiącach.
Religa opiniuje, obrońca się dziwi
W sprawie innego pacjenta - Jerzego G., któremu lekarze z Sieradza (gdzie się leczył) dawali 10-12 dni życia, prokuratura badała, czy były przeciwwskazania do operacji i czy lekarze w szpitalu MSWiA wiedzieli, że pacjent wcześniej cierpiał na zapalenie płuc.
Prokuratura przyjęła, że taka informacja nie trafiła do szpitala MSWiA z Sieradza. Także biegli - światowej sławy kardiolog prof. Roland Hetzer z Berlina i prof. Andrzej Bochenek - nie stwierdzili, by były przeciwwskazania. Jedynie prof. Religa uznał, iż zapalenie płuc dało się stwierdzić - czemu dziwił się prokurator i mec. Bentkowska.
Obrończyni dr. G. podkreślała w swoim wystąpieniu, że całe środowisko medyczne wie o konflikcie między prof. Religą a innym znanym kardiochirurgiem - prof. Antonim Dziatkowiakiem, którego wychowankiem jest dr G. Konflikt trwa na płaszczyźnie zawodowej, wywodzi się z konkurowania ośrodka krakowskiego i zabrzańskiego, którego ci dwaj wybitni lekarze są przedstawicielami.
Nieudana operacja?
Trzeci przypadek śmierci dotyczy sprawy Marka Z., która już wcześniej była badana przez prokuraturę i prawomocnie umorzona (także Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów utrzymał w 2006 r. to umorzenie, uznając je za prawidłowe). W ramach śledztwa przeciwko dr. G. prokuratura jeszcze raz zbadała tę sprawę.
Chodziło o to, że dr G. pod koniec operacji wstawienia Z. bypassów opuścił szpital przed zakończeniem zabiegu, pozostawiając przy stole lekarzy ze swego zespołu, sam zaś udał się na swoje przyjęcie imieninowe. Nieoczekiwanie stan operowanego zaczął się pogarszać, więc dr G. po dwóch godzinach wrócił do szpitala i pomógł dokończyć zabieg. Pacjent zmarł po operacji.
- Doktor G. pozostawił przy stole operacyjnym niedoświadczonych lekarzy, a sam poszedł do restauracji, gdzie był pity alkohol. Zakazał szpitalowi kontaktów ze sobą, ale gdy już udało się do niego dodzwonić, wrócił na salę z restauracji i w tym stanie operował - przekonywał mec. Rogalski.
- Powszechnie wiadomo, że dr G. nie pije - o czym świadczy pokaźna liczba niewypitych butelek, zarekwirowanych mojemu klientowi, a ostatnio zwróconych. Nie ma dowodu, że był po spożyciu alkoholu, gdy wrócił na salę - odpowiadała na to mec. Bentkowska.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24