Gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Platforma Obywatelska z 52-procentowym poparciem samodzielnie rządziłaby w Sejmie - wynika z sondażu dla "Dziennika". Tymczasem poniedziałkowy "Wprost" donosi, że PO mogłaby liczyć na zaledwie 30 proc. głosów. Skąd tak wielka rozbieżność w sondażach? I czy ich wynikom w ogóle można ufać?
Mimo że lipiec jest miesiącem wakacyjnym, to w mediach pojawiło się aż siedem sondaży poparcia dla partii politycznych. Platforma uzyskała w nich od 42 do 55 proc. głosów. A w jednym badaniu poparcie spadło nawet do 30 procent.
Poparcie dla PO od miesięcy nie schodzi poniżej poziomu 40 proc. W lipcu waha się między 42 a 55 proc. Dlatego zaskoczeniem był poniedziałkowy sondaż Pentora dla „Wprost”, gdzie partia Tuska otrzymała zaledwie 30 proc. Według najnowszego, TNS OBOP dla "Dziennika", znów ma 52 proc.
Skąd tak wielkie różnice na przełomie kilku dni, skoro błąd statystyczny powinien wynosić nie więcej niż 3 procent?
Firma ma znaczenie
- Nie ma niezależnych sondaży. Nie są one manipulowane, ale każdy ośrodek badawczy ma jakieś sympatie. Przecież to nie przypadek, że większość mediów zamawia sondaże zawsze w tej samej firmie – uważa politolog prof. Kazimierz Kik z Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach. – Wystarczy odpowiednio dobrać próbkę ankietowanych, a wynik już jest inny. Wiadomo na przykład przecież, że nieco inne poglądy ma wschodnia Polska, inne zachodnia – dodaje.
By sondaż był reprezentatywny, ośrodki badawcze wybierają respondentów na podstawie danych Głównego Urzędu Statystycznego i numerów PESEL. Liczba osób z wykształceniem średnim, wyższym, z miasta czy ze wsi musi odzwierciedlać sytuację w całej Polsce.
Sondaż jest jak zupa jarzynowa. Zanurzamy w niej chochlę i wyciągamy trochę z garnka. Jeśli proporcje między wodą a jarzynami są takie same, to zawartość chochli będzie taka jak reszta zupy Sułek o sondażach
- Sondaż jest jak zupa jarzynowa. Zanurzamy w niej chochlę i wyciągamy trochę z garnka. Jeśli proporcje między wodą a jarzynami są takie same, to zawartość chochli będzie taka jak reszta zupy – przytacza słowa prof. Antoniego Sułka Marcin Głowacki z BSM Pracowni Badawczej.
Przekrój niereprezentatywny
Obraz sympatii politycznych w mediach zależy też od metodologii badań. Jedne firmy przepytują obywateli osobiście, inne przez telefon.
– Ankiety telefoniczne zajmują najmniej czasu, więc świetnie sprawdzają się, jeśli chcemy pokazać nastroje po konkretnym wydarzeniu. Z drugiej strony, coraz mniej osób ma telefon stacjonarny, a jak już odbierze, to niekoniecznie ma ochotę rozmawiać z ankieterem – mówi prof. Kik.
Ośrodki badania opinii publicznej przyznają, że na tysiąc przepytywanych osób zaledwie jedna trzecia zdradza swoje sympatie polityczne. Jedne firmy szukają kolejnych osób, inne pozostają przy takiej liczbie. - Osoby, które odmawiają udziału w ankiecie można zakwalifikować do tzw. respondentów antysystemowych. Uważają oni, że sondaże są tak sterowane, by pokazać ich partię w gorszym świetle. W związku z tym odmawiają udziału w ankiecie, a tym samym zaniżają wynik swojego ugrupowania. Potem widzą wynik badania i mają koronny dowód, że sondaże są niewiarygodne, bo ich partia znów ma słaby wynik - mówi dr Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
A liczba respondentów ma spore znaczenie. – Im większa, tym bardziej wiarygodny sondaż, bo przekrój społeczeństwa jest szerszy – podkreśla Głowacki. Przykładowo w opublikowanym w środę przez "Dziennik" sondażu TNS OBOP przepytano 1000 osób, a w przeprowadzonym 22-23 lipca przez Pentor dla „Wprost” udział wzięło 760 respondentów. W innych sondażach z lipca reprezentatywna grupa wahała się między 960 a 1094 osobami.
Ośrodki badawcze stosują także różne metody zadawania pytań. – Wystarczy obok nazwy partii wpisać nazwisko lidera, a już otrzymujemy nieco inny wynik. Decyduje o nim także kolejność, w jakiej ankieter podaje nazwy partii – wyjaśnia prof. Kik.
Kto płaci - wymaga
Tak jak różne są wyniki sondaży, tak różne jest podejście partii do ich wyników. - Traktujemy je poważnie, bo odzwierciedlają nastroje społeczeństwie. Oczywiście zdarza się, że jeden sondaż jest wypaczony, tak jak ten poniedziałkowy, który nie ma racji bytu. Dlatego na wyniki trzeba patrzeć przez pryzmat wszystkich ośrodków badawczych - mówi Sebastian Karpiniuk z PO. Karol Karski z PiS od razu zastrzega, że sondażom w ogóle nie ufa. - Gdyby media tak często publikowały badania proszków do prania czy samochodów, to ich producenci dawno by zbankrutowali - podkreśla. - Kiedyś jeden z internautów napisał, że za publikowanie sondaży powinna grozić ustawowa kara. Jestem od tego daleki, ale wiadomo, że za każdy sondaż się płaci. A kto płaci - wymaga - dodaje.
Źródło: TVN24, "Polska"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24