Mimo zapowiedzi, bydgoski prezydent Konstanty Dombrowicz, nie ukarał winnych drogowego horroru. Od tygodnia po Bydgoszczy praktycznie nie można jeździć, bo na najważniejszych ulicach jednocześnie zaczęły się remonty. Cierpią nie tylko miejscowi i nie tylko kierowcy - alarmuje "Gazeta Pomorska".
Kierowcy klną najmocniej. Ale kłopoty dotykają i innych. Ludzie, dojeżdżający do pracy PKS-em albo busami spóźniają się i narażają na niezadowolenie szefów. Tak zresztą jak uczniowie szkół średnich na uwagi nauczycieli. Wściekli są ci, którym w Bydgoszczy wypadają przesiadki na dworcu PKS albo PKP. Skutki sytuacji w Bydgoszczy rozlewają się na cały prawie region, bo np. autobusy PKS wyjeżdżają z miasta spóźnione. Zdezorientowani pasażerowie na wiejskich przystankach nie wiedzą, czy ich autobus już jechał albo o której dotrze - jeśli w ogóle. Koszmar zaczął się tydzień temu. Bomba wybuchła w miniony poniedziałek. Prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz zapowiedział, że wyciągnie konsekwencje wobec winnych, którzy nie skoordynowali terminów remontów. - To ja jestem winny zamieszania, jeśli władze miasta uznają za stosowne, zwolnią mnie ze stanowiska dyrektora zarządu dróg - mówi Jan Siuda, szef bydgoskich drogowców. Siuda nie ukrywa, że przedstawił włodarzom przyczyny tego, co dzieje się na bydgoskich drogach. Skończyło się na „słownej reprymendzie”. Tymczasem korki nie znikną - co gorsza - będzie ich jeszcze więcej.
Źródło: "Gazeta Pomorska"