Dmitrij Miedwiediew podjął decyzje o uznaniu niepodległości Abchazji i Osetii Południowej dzień po apelu rosyjskiego parlamentu. Oznacza to, że Rosja już w ogóle nie liczy się z opinią Zachodu i nie dąży do dyplomatycznego rozwiązania konfliktu na Kaukazie - pisze w "Rzeczpospolitej" Jerzy Haszczyński.
Zdaniem publicysty, Rosja i Zachód - czego nie obserwowaliśmy od dwóch dekad - znów są całkowicie odrębnymi światami. Takiego ruchu Rosji można się było jednak spodziewać. To skutek uznania przez Zachód niepodległości Kosowa. Konsekwencja, przed którą ostrzegało wielu ekspertów.
Jednak podobnie jak Kosowo - Abchazja i Osetia Południowa nie będą pełnoprawnymi podmiotami prawa międzynarodowego. Nie mają szans stać się członkami ONZ czy innych instytucji międzynarodowych. Posługiwanie się przez Rosję argumentem o prawie narodów do samostanowienia jest mieczem obosiecznym. Sama Rosja ma bowiem problemy z separatystycznymi regionami - zauważa Haszczyński.
Decyzja Rosji już wywołała ostre deklaracje ze strony Zachodu, który nie godzi się na rozbiór Gruzji. Nie wydaje się jednak, by mogły one odwrócić bieg wydarzeń. Trudno będzie wymusić na Moskwie wycofanie się z uznania Abchazji i Osetii Południowej, bo podważałoby to wiarygodność jej władz wobec własnych obywateli - uważa publicysta "Rz".
Czy można było tego uniknąć? Przypadek Gruzji pokazuje, że za późno myślano o integracji wielu państw z dawnego bloku wschodniego z Zachodem. To za długo trwało. Także lubiana przez przywódców Zachodu polityka miłych gestów wobec Rosji, przejażdżek saniami i wizyt w łaźni, oraz zawierania lukratywnych kontraktów - poniosła porażkę.
Źródło: "Rzeczpospolita"