Porzucona przez matkę dziewczynka tuła się między szpitalem, pogotowiem opiekuńczym i rodziną zastępczą. Chętnych do jej adopcji nie brakuje. Ale nie mogą wziąć małej, bo ta nie ma imienia i nazwiska - donosi "Dziennik Łódzki".
Tożsamość dziecku mógłby nadać sąd. Kolejne terminy posiedzeń są jednak odraczane, bo sąd jest albo na urlopie, albo na zwolnieniu. W Archidiecezjalnym Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym na dziecko czeka ponad 100 par. Wszystkie zaliczyły kursy i wypełniły formalności, aby zostać rodzicami. – Są wśród nich tacy, którzy chcą adoptować naszą bezimienną dziewczynkę – mówi dyrektor Anna Szolc-Kowalska. – Odwiedzają ją w rodzinie zastępczej.
Niejawne posiedzenie sądu, podczas którego dziecku nadawane są imię i nazwisko, jest formalnością. Odbywa się bez ławników, za zamkniętymi drzwiami. Dlaczego więc łódzki sąd od tygodni nie jest w stanie zebrać się, by nadać tożsamość dziewczynce? Joanna Rotert-Grzybowska, prezes Sądu Rejonowego dla Łodzi-Widzewa, apeluje o wyrozumiałość. – Proszę nas zrozumieć, też jesteśmy ludźmi, męczymy się. Musimy wypocząć. Mamy też prawo się rozchorować. A spraw do rozpatrzenia jest mnóstwo... – tłumaczy.
Psycholog Elżbieta Bogacz z ośrodka wczesnej interwencji dla dzieci z zaburzeniami rozwoju nie ma wątpliwości, że przekazywanie dziecka z rąk do rąk może zaburzyć jego rozwój emocjonalny. – Z badań wynika, że małe dziecko może najwyżej trzy razy znieść zmianę domu i opiekunów. Potem pojawia się choroba sieroca. Gdy dorośnie, wchodzi w związki bez przyszłości, płodzi dzieci z przypadku, które często lądują w domach dziecka i kółko się zamyka – mówi Elżbieta Bogacz.
Źródło: "Dziennik Łódzki"