Tradycyjnie o tej porze roku lecę na wschód. Tym razem nieco dalej niż zwykle. Krótki pobyt w Moskwie i tradycyjna wizyta na Arbacie i placu wiadomo jakim. By sprawdzić czy a nuż coś się zmieniło. Nic.
Jak zawsze Okudżawa ma problemy z młodzieżą, młode pary robią sobie zdjęcia przy pomnikach a turyści z żywymi (jeszcze) orłami - tuż pod murami Kremla. Jest jak zwykle. Bogato i biednie. Czasami brudno i szaro, czasami pięknie. Zwłaszcza, gdy wyjdzie słońce lub nad miastem zabłyśnie tęcza.
Zawsze głośno. Zatłoczone metro, w którym nikt jeszcze nie pomyślał o niepełnosprawnych i kobietach z wózkami, ale bez którego żyć by się tu nie dało. Metro, przy drzwiach którego łatwo spotkać weteranów wojny w Afganistanie. Zatłoczone kawiarnie i pełne przepychu restauracje dla wybranych. Zaplute ulice i najnowsze, najdroższe modele aut.
"To najpiękniejsze miasto Świata" - mówią mi miejscowi, którzy dosiedli się do stolika w zatłoczonej kawiarni w Carycynie. Bywali w Świecie. Widzieli. I wolą swoje. Tak to już jest, że wolimy to co znamy. Tam czujemy się bezpiecznie i dobrze.
Na Uralu jest inaczej. Trudno powiedzieć czy gorzej. Ludzie chwalą to co mają. Mają pracę. Obskurne centrum Permu - miasta na ropie - otoczone blokowiskami z szaro-błękitnej płyty i gigantycznymi fabrykami chemicznymi. Bogactwa nie widać. To nie Arabia. Ani limuzyn ani pałaców. Są za to piękne, ogromne rzeki, majestatycznie przelewające swe wody.
Na wsi - chet - czy jak wolą miejscowi - tuż za miastem (200 km), królują wszechobecne złocące się o tej porze roku brzozy. Gdzieś tam wystają drewniane cerkiewki i czasami te lepsze - murowane, ze złoconymi kopułami. Wymieszane ze sobą rozpadające się chatynki i wystające z ziemi dziwne rury i tabliczki: "Nieft - ropa". Ta ziemia jest nią przesiąknięta, ale niewiele z tego ma.
Choć - może źle na to patrzę. W końcu kto wie, jak wyglądało by życie miejscowych, gdyby nie ta czarna maź? Przesyłam kilka pocztówek z Rosji. Tak bliskiej i tak dalekiej zarazem.