Syn szefa prokuratury i syn Zbigniewa Wassermana zajęli czołowe miejsca na egzaminie na aplikację w krakowskiej prokuraturze apelacyjnej - pisze "Gazeta Wyborcza"
O 30 miejsc na aplikacji ubiegało się dwa razy tyle chętnych. Zdawali egzamin pisemny i ustny. Listę z wynikami wywieszono kilka dni temu. Na drugim miejscu znalazł się Mariusz Giemza - syn szefa Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie Józefa Giemzy, a tuż za nim Wojciech Wassermann, syn obecnego koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna. Zanim zaczął on karierę rządową, pracował właśnie w krakowskiej apelacji. Wysoko na liście jest też córka szefowej szkolenia w tejże prokuraturze. - Prokurator Giemza nie uczestniczył w pracach komisji egzaminacyjnej, nie było więc podstaw do kierowania syna do innego okręgu, podobnie zresztą jak w przypadku syna ministra Wassermanna - tłumaczy Jerzy Balicki, rzecznik prokuratury apelacyjnej. W komisji byli jednak podwładni Giemzy: jego zastępca Ryszard Tłuczkiewicz (zarazem szef komisji), niedawno powołana szefowa wydziału postępowania przygotowawczego Małgorzata Tokarczyk oraz Maria Czapik, była szefowa krakowskiej prokuratury okręgowej odwołana w 2001 roku, gdy kierownictwu krakowskiej prokuratury zarzucono m.in. zatrudnianie znajomych i krewnych. Syn ministra Wassermanna za część ustną egzaminu dostał maksymalną liczbę punktów - 30, a młody Giemza - 25. Kandydatów odpytywano pojedynczo, pytania do ustnego przygotowywano w prokuraturze apelacyjnej. Rzecznik Balicki przyznaje, że układali je także członkowie komisji. Zastrzega zarazem, że pytania odnosiły się do całości materiału i wymagały pełnej znajomości przepisów objętych egzaminem. Prokurator Józef Giemza szefem krakowskiej prokuratury apelacyjnej został ponad rok temu - mianował go Zbigniew Ziobro. Walka o otwarcie korporacji i - w domyśle - oczyszczenia ich z nepotyzmu była jednym z głównych haseł PiS w ostatnich wyborach. Minister Ziobro, komentując wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie otwarcia korporacji, jako przykład patologii podawał sytuację, gdy "w wielu korporacjach dzieci bądź wnukowie adwokatów byli masowo przyjmowani w poczet członków palestry". Teraz jednak Ministerstwo Sprawiedliwości nie widzi problemu w tym, że dzieci wysoko postawionych prokuratorów uzyskują aplikację tam, gdzie pracują ich rodzice. - Wyłączenie dotyczy tylko członków komisji egzaminacyjnych. Inne sytuacje nie są przewidziane w przepisach prawnych. Nie doszło do złamania procedur i przepisów prawa - oświadczył "GW" sędzia Sławomir Różycki z wydziału informacji MS. Według niego nie można też mówić o naruszeniu etyki. - Trudno wymagać, by dziecko prokuratora przeprowadzało się do często bardzo oddalonego miasta, żeby odbywać aplikację, która trwa przeszło trzy lata - uważa Różycki.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"