Szpitale przyjmują pacjentów, a lekarze wycofują wypowiedzenia. Protest służby zdrowia stracił impet - pisze Metro.
Jeszcze kilka tygodni temu sytuacja szpitala powiatowego w Wadowicach była więcej niż zła. Prawie 70 proc. personelu złożyło wypowiedzenia, trzymiesięczny termin ich upływu zbliżał się nieubłaganie. Inni lekarze mieli gotowe druki i tylko czekali, kiedy zanieść je na biurko dyrektorki placówki. Podobnie było w wielu innych szpitalach - Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy szacuje, że wypowiedzenia mogło złożyć nawet 2 tys. medyków. Zapowiadało to puste szpitale i prawdziwy dramat pacjentów po wakacjach.
Tymczasem po tym, jak na początku lipca rząd zawiesił rozmowy ze środowiskiem medycznym, lekarze zmienili strategię. Zamiast upierać się przy forsowanych przez OZZL podwyżkach (5 tys. zł pensji dla lekarza bez specjalizacji i 7,5 tys. zł dla specjalisty), w poszczególnych szpitalach na własna rękę zaczęli negocjować z dyrekcją. Efekt? Lekarze w wielu placówkach wycofują wypowiedzenia w zamian za obietnicę częściowego wzrostu płac jeszcze w tym roku.
- Gdy sytuacja szpitala była już tak zła, że groziło mu zamknięcie, postanowiłam zaproponować lekarzom kompromis - mówi Krystyna Grzesiek, dyrektor szpitala w Wadowicach. - 39 lekarzy wycofało wypowiedzenia i wróciło do obowiązków - informuje. Z dyrektorami dogadali się także medycy z Piły, Jarosławia czy Sanoka.
A co z tymi lekarzami, którzy nie wycofają wypowiedzenia do jesieni, gdy upłynie ich termin? - Nie zostaną bez wsparcia - deklaruje Zdzisław Szramik z podkarpackiego OZZL. - Opracowujemy alternatywne zasady zatrudniania, stworzymy też niepubliczny ZOZ. Lekarze będą zatrudniać się na kontraktach, ale na lepszych niż do tej pory warunkach. Do takiej pracy jak przed strajkiem nie wrócimy - zapowiada Szramik.
Źródło: Metro