Nawet o połowę spadła liczba dzieci korzystających z darmowych obiadów w szkole. Wszystko przez bezduszne przepisy – alarmują dyrektorzy placówek. "Pieniądze trzeba wydawać przejrzyście" – odpowiadają urzędnicy. O tym w dzisiejszym "Życiu Warszawy".
Paulina z gimnazjum na Pradze-Płd. w ubiegłym semestrze jadła w szkole bezpłatne obiady. Teraz już nie je. Dochód na głowę w jej pięcioosobowej rodzinie przekroczył o 20 zł obowiązujące w stolicy normy. Żeby Ośrodek Pomocy Społecznej mógł zapłacić za szkolne obiady, nie może on przekroczyć 700 zł.
"W ubiegłym roku córce opłacano obiady z funduszu szkolnego. Wnioskował o to pedagog" – opowiada mama dziewczynki. "Teraz też o to prosiłam, ale powiedziano mi, że zmieniły się przepisy i już takiej możliwości nie ma".
W podobnej sytuacji jak Paulina może znaleźć się w Warszawie kilka tysięcy dzieci. Na Pradze-Północ problem dotyczy 700 dzieci. "Jest dramatycznie" – przyznaje Ewa Gołębiowska ze Szkoły Podstawowej nr 24. "W naszej szkole wydawaliśmy 80 bezpłatnych obiadów, teraz tylko 40".
Skąd takie nagłe zmniejszenie liczby bezpłatnych obiadów? "Na pewno nie dlatego, że rodzice nagle się wzbogacili i nie potrzebują dopłaty do posiłków" – mówi z przekonaniem Danuta Kubacka z oświatowej "Solidarności". Związek zaalarmowali zaniepokojeni dyrektorzy szkół i pedagodzy.
"Od tego roku weszła w życie znowelizowana ustawa o systemie oświaty, zgodnie z którą środki na dopłaty do obiadów mogą pochodzić tylko z Ośrodków Pomocy Społecznej. A te mają wyjątkowo sztywne reguły w ich przyznawaniu" – wyjaśnia Kubacka.
Do tej pory obiady można było opłacać nie tylko z funduszy pomocy społecznej, ale także z oświatowych. "Często te dzieci, które nie dostawały pomocy z OPS, a my widzieliśmy, że są głodne, dostawały obiady właśnie z tej puli" – mówi dyrektor podstawówki z ul. Międzyborskiej Jadwiga Góralska.
Pedagodzy szkolni przyznają, że sytuacje rodzinne są bardzo złożone. "Czasami dochód na osobę w rodzinie nie uprawnia do pomocy, a my widzimy, że dziecko żyje w biedzie" – mówią pedagodzy. "Bo rodzice wpadli w spiralę zadłużeń albo jest w rodzinie uzależnienie, które pochłania większość pieniędzy".
Jest też inna grupa dzieci, które tracą na nowych ustaleniach. To te, które chodzą głodne, ale ich rodzice nigdy się w OPS nie pojawią. "Bo rodziców nawet nie obchodzi, czy dziecko w ogóle jest. A co zje, to już zupełnie nieważne. Taki rodzic po pomoc chodził nie będzie" – mówi północnopraski radny Paweł Lisiecki.
Źródło: "Życie Warszawy"