„Wilhelm Gustloff”, „Ucieczka”, „Sophie Scholl”, “Upadek”, “Drezno”, “Stalingrad”, „Stauffenberg”, „Życie na podsłuchu” – to seria niemieckich filmów fabularnych o najnowszej, nazistowskiej i komunistycznej przeszłości Niemiec, którą obejrzałem w ostatnich 5-6 latach.
To seria imponująca, niemiecka historia dla twórców filmowych w RFN i dla szerokiej widowni jest po prostu trendy, jest ciekawa, jest inspirująca. Wydawało się nam jeszcze w początkach lat 90, że niemieckie rozrachunki z przeszłością skończą się w momencie zjednoczenia. Jest inaczej – to zjednoczenie i wynikająca z tego normalizacja sytuacji Niemców w Europie dały impuls do istotnego przemyślenia i przewartościowania własnej historii.
W Polsce patrzymy z obawą na proces odnajdywania nowych treści przez Niemców w niemieckiej historii. Wielu z nas autentycznie boi się, że niemieckie społeczeństwo uzna się za drugą – obok Żydów – ofiarę lat wojny, że polskie cierpienie i doświadczenie wojny zostanie kompletnie zdegradowane i usunięte z pamięci Niemiec i Europy. Nasz punkt widzenia na lata okupacji niemieckiej i sowieckiej z trudem przebija się do europejskiej świadomości, często irytują nas i oburzają uproszczenia, manipulacje, kłamstwa i pomijanie faktów z polskiej najnowszej historii.
Jakie tendencje możemy dostrzec w postrzeganiu historii przez Niemców? Weźmy pod uwagę powyższe filmy (zastrzegam, nie jestem żadnym znawcą filmów, oceniam je wyłącznie poprzez pryzmat historyczny i polityczny).
Po pierwsze, warto Niemców naśladować w ilości i jakości prezentowanych filmowych produkcji. Większość wymienianych filmów dobrze się ogląda, po prostu. Dodatkowo, jak można się przekonać choćby czytając stronę internetową telewizji publicznej ZDF, emisji filmu towarzyszą prezentacje archiwalnych zdjęć, pokazy dokumentów, map, wykresów, wszystkie do znalezienia w Internecie. Sam film „Gustloff” można legalnie na stronach ZDF obejrzeć w dowolnej chwili. Sukces filmu Andrzeja Wajdy „Katyń” to dowód, że Polacy też są głodni kina historycznego pokazującego 20 wiek. Aż dziw bierze, że w zasadzie nie mamy współczesnych ekranizacji najważniejszych momentów polskiej historii – wymienić można na przykład: niepodległość 1918, wojnę polsko-bolszewicką 1920 r., agresję niemiecko-radziecką na Polskę 1939, okupację niemiecką i radziecką, Armię Krajową i Polskie Państwo Podziemne, Powstanie Warszawskie 1944, Polskie Siły Zbrojne na frontach 2 wojny światowej, Zagładę Żydów, komunizację Polski, opór zbrojny przeciw ZSSR po 1944 r., Poznań 1956, Październik 1956, Marzec 1968, Grudzień 1970, Wybór Papieża 1978 i jego wizyty w Polsce, Solidarność i stan wojenny. Kopalnia tematów, problemów, kontrowersji.
Po drugie, filmy zasadniczo przedstawiają historię poprzez pryzmat indywidualnych losów zwykłych Niemców. To z jednej strony zapewnia poprawność polityczną, z drugiej prowadzi do pułapki wyłączenia historii z kontekstu. Poprawność polityczna oznacza, że w filmach tych nie ma gloryfikacji nazizmu, nie ma pochwały komunizmu. System hitlerowski jest pokazywany jako złowrogi, szaleńczy, ponury. Na pewno w żadnym z tych filmów nie dostrzegłem antypolskich akcentów (nazywanie w filmie „Gustloff” Gdyni Gotenhafen razi, ale tak Niemcy nazwali Gdynię i wszystkie mapy niemieckie z tamtego potwornego okresu pokazywały Gotenhafen). Niektóre z tych produkcji mogłyby być odebrane źle w państwach byłego Związku Radzieckiego – choćby w filmie „Die Flucht” żołnierze radzieccy pokazani są jako prymitywni żołdacy wyłącznie zainteresowani gwałceniem kobiet niemieckich. Takie uproszczenie jest nie do przyjęcia, choć oczywiście liczne zbrodnie radzieckie na kobietach niemieckich przez lata były przemilczane, nie tylko w Niemczech, ale i w całej Europie.
Po trzecie, nie da się zatrzymać procesu ujawnienia cierpień niemieckich ofiar lat wojny. Powstrzymywanie tego procesu na siłę mogłoby wyrządzić więcej szkód niż korzyści. Po kilkudziesięciu latach re-edukacji obywatele RFN są zasadniczo pacyfistami, niechętnie nastawionymi do sił zbrojnych, często angażującymi się w akcje pomocy humanitarnej w wielu regionach świata. Pacyfizm i „polityka pokoju – Friedenspolitik” to esencja niemieckiej polityki europejskiej i globalnej. Przez lata Niemcy odrobili lekcję nauki z własnej historii. Podkreślić należy też, że Niemcy nie są narodem zrzucającym z siebie odpowiedzialność za wojnę, głosów kwestionujących odpowiedzialność hitleryzmu i narodu niemieckiego za wojnę jest naprawdę niewiele. Znacznie większym zagrożeniem dla świadomości historycznej nowej zjednoczonej Europy jest przedstawianie decyzji o wysiedleniu Niemców ze Śląska, Prus Wschodnich, Pomorza czy Sudetów jako suwerennej decyzji Polaków czy Czechów. To skandaliczne uproszczenie, ściągające z Moskwy i aliantów zachodnich odpowiedzialność za wysiedlenia.