Politechnika Łódzka po raz pierwszy w historii reklamuje studia doktoranckie w radiu. To dlatego, że jest na nie coraz mniej chętnych. Inżynierów wysysa przemysł, który oferuje czterokrotnie wyższe wynagrodzenie niż stypendium doktoranta - pisze "Gazeta Wyborcza".
Z roku na rok spada liczba chętnych na studia doktoranckie w uczelniach technicznych. O ile dziesięć lat temu na Politechnice Łódzkiej było 800 doktorantów, teraz jest ich 451.
– Są instytuty, które stanęły przed groźbą braku kadr w najbliższych latach – przyznaje prof. Edward Jezierski, prorektor Politechniki Łódzkiej. – Gdy część pracowników odejdzie na emeryturę, nie będzie miał kto prowadzić zajęć ze studentami. Chcemy temu zapobiec, m.in. zwiększając doktorantom stypendia.
W Polsce jest nieco ponad 30 tys. doktorantów. Niemal wszystkie uczelnie techniczne notują jednak spadek ich liczby. Prorektor przyznaje, że dziś o doktoranta jest trudno, bo inżynierów wysysa przemysł. W studenckim biurze karier PŁ na informatyków czeka 480 ofert pracy oraz 130 praktyk. Elektronicy mogą wybierać spośród 160 etatów i takiej samej liczby miejsc na praktykach. Nawet na matematyków, którzy z pozoru zajmują się teoretycznymi zagadnieniami, polują firmy finansowe i ubezpieczeniowe – mają dla nich ponad sto ofert zatrudnienia od zaraz. A zarobki oferują nieporównywalnie wyższe niż stypendium.
Doktorant PŁ dostaje 1045 zł netto, a po otwarciu przewodu doktorskiego – 1150 zł. W przemyśle po dwóch, trzech latach pracy inżynier zarabia ok. 4 tys. zł na rękę.
Doktorant musi w roku przeprowadzić 90 godzin zajęć ze studentami, a przecież sam ma wykłady, na które musi chodzić. – Nie mówiąc już o czasie, który powinien spędzić w bibliotece – dodaje prorektor. Prof. Tadeusz Luty, rektor Politechniki Wrocławskiej i przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, widzi problem. – Dotyczy on nie tylko uczelni technicznych w Polsce. Brak chętnych do studiów doktoranckich widać także w USA oraz innych krajach europejskich – mówi.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"