Właściciel audi dostał zdjęcie z fotoradaru i żądanie wskazania kierowcy swojego samochodu, który przekroczył dozwoloną prędkość. Problem w tym, że jego auto było zepsute i wieziono je na lawecie. Sprawą zajmie się sąd. - Niezły dowcip ktoś sobie zrobił - komentuje Piotr Daniluk, właściciel przewożonego auta i zapowiada skierowanie sprawy do prokuratury.
Zdjęcie wykonano w miejscowości Łąg (woj. pomorskie) pod koniec sierpnia ubiegłego roku, ale właściciel audi dopiero teraz odebrał wezwanie. Przenośny fotoradar straży miejskiej z Czerska zarejestrował lawetę, która przekroczyła dozwoloną prędkość o 23 km/h.
"Samochód nie uczestniczył w ruchu"
Laweta nie była zarejestrowana w Polsce, miała zagraniczną rejestrację.
- To nie jest tak, że jej numery były nieczytelne. Strażnicy je znają, bo mi również je przekazali - opisuje w rozmowie z tvn24.pl Piotr Daniluk, właściciel samochodu przewożonego na przyczepie.
Ale to kierowca wiezionego samochodu otrzymał zdjęcie z fotoradaru wraz z żądaniem wskazania kierowcy.
- To jakiś absurd! - oburza się Piotr. - Auto było zepsute, nie dało się nim jechać. Nie było w nim kierowcy, dlatego nie mam kogo wskazywać. Nawet gdybym to zrobił, to nie ma podstaw do ukarania, bo mój samochód nie uczestniczył w ruchu drogowym - dodaje.
"Niezły dowcip ktoś sobie zrobił"
Piotr Daniluk w rozmowie z TVN24 zapowiada, że sprawy nie odpuści.
- Niezły dowcip ktoś sobie zrobił - mówi Daniluk. - Chcą mi przypisać przekroczenie prędkości pojazdu jadącego na lawecie. Więc nie wiem czy sugerują, że być może mój samochód za szybko wjeżdżał na lawetę. Być może laweta stała i samochód wjechał na nią akurat w miejscu, w którym stał fotoradar - dodaje.
- Zdecydowałem, że po powrocie do domu złożę sprawę do prokuratury. Niech się prokuratura tym zajmie, bo forma którą przyjęli strażnicy miejscy to jest forma nękania obywateli - zapewnia.
Lawetą do sądu?
Właściciel wyjaśnia, że samochód zepsuł się na autostradzie w Danii. Został zabrany stamtąd przez ubezpieczyciela i na lawecie wracał do Polski. Tutaj został przetransportowany do warsztatu, gdzie go naprawiono.
- Skontaktowałem się ze strażą miejską i napisałem, że mój samochód nie był uczestnikiem ruchu i jego użytkownik nie może odpowiadać za wykroczenie - relacjonuje Piotr.
- Zatem sprawa zostanie skierowana na drogę sądową przeciwko Panu z art. 96 par. 3 kw. (Niewskazanie kierowcy lub użytkownika pojazdu. Grozi za to grzywna do 5 tys. zł - red.) - miał mu odpowiedzieć krótko komendant straży miejskiej.
Komendant: nie pamiętam. Strażnik: "coś było na rzeczy"
Sami strażnicy miejscy z Czerska sprawy na razie nie komentują. Komendant w rozmowie z tvn24.pl stwierdził tylko, że nie zna sprawy.
- Rejestrujemy mnóstwo wykroczeń, tej sprawy akurat nie pamiętam - uciął Jarosław Szwil.
Reporterowi TVN24 udało się porozmawiać z jednym z czerskich strażników. Najpierw wymownie milczał, potem stwierdził, że nie zna tej sprawy, ale jeśli trafiła do sądu "to coś tam musiało być".
- Nie jestem w temacie, ale myślę, że ta sprawa nie wyglądała tak jak pan ją przedstawia. Musiało dojść do nieporozumienia, chociaż jak sprawa jest w sądzie to coś musiało być na rzeczy. Nie będę się więcej wypowiadał w tej kwestii - powiedział funkcjonariusz straży miejskiej w rozmowie z reporterem Adamem Kasprzykiem.
"To nadgorliwość"
Burmistrz Czerska wydawał się dość zaskoczony, kiedy reporter TVN 24 opowiedział mu o sprawie. Zapewnił, że porozmawia o sprawie z komendantem. – To jest jakaś nieprawidłowość i nadgorliwość komendanta. To niezgodne z moimi ustaleniami ze strażą – mówił Marek Jankowski, burmistrz Czerska.
Jankowski powiedział także, że jeśli sprawa okaże się rzeczywiście absurdalna to wyciągnie konsekwencje wobec komendanta.
Tutaj zrobiono zdjęcie fotoradarem:
Autor: md/i/zp / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Straż Miejska w Czersku