Paweł Zacharzewski, adwokat rodziny, która w Darłówku w tragicznych okolicznościach straciła troje dzieci w piątek złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ratowników, którzy 14 sierpnia pełnili dyżur na kąpielisku.
Zawiadomienie zostało złożone w sprawie, a nie przeciwko komuś.
- Odległość między falochronem, który przewija się w mediach a najbliższym stanowiskiem ratownika to niecałe 95 metrów. Dramat rozegrał się na tym dystansie. To, czy plaża była strzeżona, czy niestrzeżona to kwestia metrów. Jakie te metry mają znaczenie wobec życia – przekazał nam Zacharzewski.
Jak mówił wcześniej adwokat, zawiadomienie to dotyczy narażenia na bezpośrednie ryzyko utraty zdrowia i życia, a w konsekwencji nieumyślne spowodowanie śmierci dzieci przez osoby, które pełniły dyżur ratowniczy w tym momencie na tym kąpielisku.
Według relacji ratowników i dotychczasowych ustaleń policji, dzieci były na niestrzeżonym odcinku plaży. Jeden z ratowników tłumaczy, że na odcinkach niestrzeżonych ludzie wchodzą na własną odpowiedzialność. Przy jednej wieży jest trzech ratowników, a w wodzie są setki osób. Ich zadaniem jest pilnowanie bezpieczeństwa w wyznaczonym obszarze.
Doniesienia o zawiadomieniu w prokuraturze skomentował dla "Głosu Koszalińskiego" Sylwester Kowalski, szef ratowników w Darłówku. - Dla mnie jest to absurdalne. Zdarzenie miało miejsce poza sektorem strzeżonym, gdzie w myśl przepisów ratownik nie ma prawa podejmować jakichkolwiek akcji, bo musi się zająć swoim obszarem, do którego jest przydzielony - tłumaczy. Jak zaznacza około 50 metrów od falochronu zaczyna się dopiero plaża strzeżona.
Kiedy 14 sierpnia mama dzieci zgłosiła ich zaginięcie, ratownicy udzielili pomocy.
Zakaz kąpieli
Prawnik twierdzi, że było inaczej i przekonuje, że dysponuje świadkami i nagraniami monitoringu, które "rozwiewają wątpliwości", czy dzieci kąpały się w strzeżonej, czy w niestrzeżonej części.
Na kąpielisku w Darłowie w odległości 55 metrów od falochronu nie można wchodzić do wody ze względów bezpieczeństwa. Informują o tym znaki umieszczone na plaży.
W piątek o godz. 9 nurkowie wznowili akcję poszukiwawczą w tym samym miejscu, w którym pracowali w czwartek. Jeszcze raz sprawdzą odcinek między zachodnim a wschodnim falochronem.
Policjanci wciąż patrolują też linię brzegową w poszukiwaniu śladu poszukiwanych nastolatków. Sprawdzają też dokładnie, jak doszło do tragedii.
Szukają pod głazami
- Od godzin porannych przeszukaliśmy linię falochronów od części wschodniej oraz od części zachodniej. Niestety bez rezultatu, ciał nie odnaleziono – relacjonował nam wczoraj Krystian Głyżewski z oddziału Ratownictwa Wodnego Klubu Płetwonurków MARES w Koszalinie.
Jedna z hipotez zakładała, że prąd mógł uwięzić ciała dzieci pod głazami falochronu – w pierwszej kolejności tę teorię weryfikują nurkowie. Nie ukrywają jednak, że szanse na to są niewielkie. - Doświadczenie pokazuje, że często morze zabiera ciała gdzieś dalej i oddaje dopiero za kilka dni – przyznaje Głyżewski.
Przypomnijmy – w miniony wtorek trójka rodzeństwa najprawdopodobniej została porwana przez fale. 11-letnia dziewczynka, 13- i 14-letni chłopcy zostali sami w wodzie. Ich mama poszła z najmłodszym dzieckiem do toalety. Z powodu złej pogody na kąpielisku miała być wywieszona czerwona flaga.
Dzieci albo wpadły, albo same wskoczyły do wody. Już nie wypłynęły. Policja apeluje do świadków, którzy widzieli trójkę dzieci bawiących się przy falochronie, aby zgłaszali się do nich.
Chłopiec zmarł w szpitalu
- Około godziny 14.30 dostaliśmy informację, że do morza weszło troje dzieci i najprawdopodobniej z niego nie wyszły. Przybyli na miejsce policjanci wyciągnęli z morza 14-latka. Podjęli czynności reanimacyjne, na miejsce przybył śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego - relacjonowała w TVN24 sierżant Agnieszka Łukaszek, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Sławnie.
Późnym wieczorem chłopiec zmarł w szpitalu. Poszukiwania jego siostry i brata trwały kilka godzin. Uczestniczyły w nich straż pożarna, policja, Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa oraz Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Nurkowie przeszukiwali dno morza. Pomagali również plażowicze, którzy utworzyli żywy łańcuch.
We wtorek po południu akcję przerwano. Jak wyjaśniał młodszy kapitan Kubiak, warunki panujące na morzu były zbyt trudne i między innymi z powodu wysokich fal nurkowie nie mogli prowadzić poszukiwań. Siła wiatru nad morzem w Darłówku we wtorek wynosiła od 5 do 6 stopni w skali Beauforta. W środę było podobnie i pogoda pozwoliła ratownikom tylko na kilkadziesiąt minut poszukiwań.
Żałoba w miasteczku
Policja i prokuratura sprawdzają szczegóły tragedii rodziny z Sulmierzyc (powiat krotoszyński). W pobliżu falochronu w ogóle nie powinno się wchodzić do wody, a przy gwałtownym wietrze fale przetaczają się po falochronie, więc nawet spacerowanie po nim może być niebezpieczne.
- W pobliżu tego falochronu często występują bardzo silne prądy wsteczne. Wyciągają wszystko, co napotkają, w głąb morza – ostrzega Apoloniusz Kurylczyk, wiceprezes zachodniopomorskiego WOPR. – W ubiegłym roku, w tym samym miejscu, trzech dorosłych mężczyzn korzystało z kąpieli przy silnych falach. Dwóch z nich udało się szczęśliwie uratować. Ciało trzeciego odnaleziono dopiero po dwóch dniach – wspomina.
Prokuratura zapowiedziała wszczęcie śledztwa. Postępowanie prowadzone jest w sprawie, nikt nie usłyszał zarzutów.
W Sulmierzycach w Wielkopolsce, skąd pochodzi rodzina dotknięta tragedią, piątek ogłoszono dniem żałoby. Mieszkańcy miasteczka są wstrząśnięci (więcej – czytaj TU).
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa/ao / Źródło: TVN24 Szczecin
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Marcin Bielecki